Taka zbroja to rarytas, a jeszcze kompletna, a jeszcze królewska. Tych jest niewiele. W Polsce nic nie może się z nią równać. Chodzi zresztą nie tylko o to, co widać – zachwyca również swoją inżynierią i wykorzystaną technologią. Jej elementy przylegają do ciała i współgrają ze sobą. Mają tworzyć harmonię z człowiekiem w środku.
Wykonana w 1533 r. młodzieńcza zbroja Zygmunta Augusta dotarła na Wawel trzy tygodnie temu. Też za sprawą harmonii, tyle że politycznej – pomiędzy polskim i węgierskim rządem. W zeszłym roku premier Mateusz Morawiecki poprosił Viktora Orbána o przekazanie zbroi polskiego króla. I otrzymał ją „na znak naszego wiecznego braterstwa”, jak podkreśliła strona węgierska.
Nastrój renesansu
Uwagę zwraca geometria poszczególnych części – wynik wielu lat doświadczeń i eksperymentów. – Dajmy na to hełm – mówi Krzysztof Czyżewski, opiekun zbroi i szef działu militariów na Wawelu. – Nie jest po prostu kulą, dostosowany został do kształtu głowy. Jego mocnym akcentem jest grzebień, niczym u smoka. Ale to jednocześnie trik konstrukcyjny, który usztywnia hełm. Z tyłu jest jeszcze tuleja, do której – jak kwiaty do butonierki – wsuwa się barwione pióra. Kto raz widział „Krzyżaków” Forda, ten nigdy nie zapomni pawich piór braci rycerzy.
Z kolei prawy naramiennik burzy to, co zbudował grzebień na hełmie – symetrię. Pod prawym ramieniem król trzymał kopię, płatnerz zrobił więc dla niej małe wycięcie. Po prawej stronie napierśnika jest jeszcze składany hak, który miał służyć do podtrzymania samej kopii. Najbardziej misternym elementem są rękawice. – W swojej zasadniczej części, na wierzchu dłoni, składają się z większych kawałków stali połączonych nitami – opisuje opiekun zbroi.