TOMASZ TARGAŃSKI: – Najpopularniejsza w Rosji bulwarówka „Komsomolskaja Prawda” napisała niedawno, że 22 czerwca 1941 r. na ZSRR napadła III Rzesza w towarzystwie wszystkich niemal europejskich narodów. Wedle tej narracji była to paneuropejska krucjata przeciw Rosji. Czy właśnie tak wygląda dziś w Rosji pamięć o operacji Barbarossa?
BORYS SOKOŁOW: – W Rosji oficjalna pamięć o wielkiej wojnie ojczyźnianej podąża koleinami wydrążonymi jeszcze w czasach radzieckich. Mówi się zatem, że był to niespodziewany atak Niemiec i ich sojuszników na Związek Radziecki. Państwowa propaganda słówkiem nie wspomina, że w 1939 r. Stalin ułatwił Hitlerowi rozpętanie wojny. To oczywiście nie pasowałoby do oficjalnej narracji, wedle której ZSRR działał na rzecz pokoju i nie miał agresywnych zamiarów. W 1941 r. w Sztabie Generalnym Armii Czerwonej opracowywano plan ataku na III Rzeszę. Tyle że Wehrmacht uderzył wcześniej. Druga sprawa: nie sposób powiedzieć, że atak Hitlera był niezawiniony, ponieważ stanowił bezpośrednią konsekwencję zawartego w 1939 r. paktu Ribbentrop-Mołotow. Zarówno Hitler, jak i Stalin nie ufali sobie nawzajem i każdy z nich chciał pogrążenia „sojusznika”. Oczywistą nieprawdą jest również rzekoma „paneuropejska krucjata” przeciw Rosji. Jeśli przyjrzeć się faktom, to w niemieckiej ofensywie, która ruszyła 22 czerwca 1941 r., początkowo spośród sprzymierzonych brały udział wyłącznie wojska rumuńskie. Dopiero później dołączyli do nich Włosi i Węgrzy oraz Finowie. Trudno przy tym nazwać Finlandię i Rumunię agresorami, ponieważ oba te państwa zostały wcześniej zaatakowane przez ZSRR. Ale narracja o sojusznikach Hitlera ma dla Kremla ogromne znaczenie – pozwala krytykować Zachód, a samemu zachować status niewinnej ofiary.