Podpułkownik Jan Gerhard dowodził w 1947 r. 34 Pułkiem Piechoty stacjonującym w Bieszczadach. 27 marca w sztabie pułku w Lesku otrzymał drogą telefoniczną informację o mającej nazajutrz nastąpić inspekcji gen. Waltera. Wiadomość niezwłocznie przekazał – również telefonicznie, ale w języku francuskim – kpt. Henrykowi Karczewskiemu, dowódcy kwaterującego w Baligrodzie 2 batalionu. Rankiem 28 marca do Leska przyjechał Świerczewski w towarzystwie dowódcy Okręgu Wojskowego V gen. Mikołaja Prus-Więckowskiego i dowódcy 8 Dywizji Piechoty płk. Józefa Bieleckiego. Stąd razem z ppłk. Gerhardem udali się do Baligrodu. Tam po przeglądzie garnizonu gen. Świerczewski podjął nieoczekiwaną decyzję o dalszej jeździe do Cisnej, w której stacjonowała placówka Wojsk Ochrony Pogranicza.
Tuż za Baligrodem jadący na czele samochód miał awarię i w dalszą drogę ruszyły tylko dwa wozy. Cała grupa liczyła 33 ludzi uzbrojonych w 3 erkaemy, automaty i karabiny. Na wysokości Jabłonek kolumna wjechała wprost pod lufy właśnie zajmujących stanowiska bojowe ukraińskich partyzantów z połączonych sotni Stepana Stebelśkiego-Chrina i Stacha (NN). Doszło do zaciętej walki. Żołnierze Wojska Polskiego, na rozkaz gen. Świerczewskiego, podjęli próbę zaatakowania stanowisk przeciwnika, ale zostali zmuszeni do odwrotu. W ogniu UPA poległ trafiony dwiema kulami Walter, zginęło też dwóch innych żołnierzy, trzech zostało rannych.
Do zbadania okoliczności zasadzki powołano dwie komisje, jedną z ramienia Sztabu Generalnego WP, a drugą Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Przedstawiciel Sztabu Generalnego płk Kossowski uznał, że ochrona generała była niewystarczająca, a dowódcy 8 DP i 34 pp zlekceważyli niebezpieczeństwo ze strony UPA. Do innych wniosków doszli oficerowie UB: Anatol Fejgin, Józef Różański i Nikolaszkin. Ich zdaniem generał Świerczewski zaskoczył swoje otoczenie decyzją o dalszej jeździe do Cisnej i stąd wynikała słabość polskiej ochrony. Nie wykluczali, iż Walter mógł się nie orientować w rzeczywistym stanie bezpieczeństwa na wizytowanym terenie. Dlatego zasugerowali, by oficerów nie pociągać do odpowiedzialności karnej. W tej sytuacji gen. Prus-Więckowski, płk Bielecki i ppłk Gerhard zostali ukarani jedynie naganami ministra obrony narodowej.
Wątpliwości jednak pozostały. Niemal natychmiast zaczęły krążyć plotki, iż śmierć legendarnego Waltera nie była dziełem przypadku. Niewątpliwie docierały one również do szefa Głównego Zarządu Informacji płk. Dymitra Wozniesieńskiego, prywatnie – zięcia gen. Świerczewskiego.
W końcu lat czterdziestych, po złamaniu oporu opozycji i podziemia, kierownictwo PZPR zaczęło szukać tzw. wrogów wewnętrznych. Partyjne czystki dotknęły m.in. Mariana Spychalskiego, członka Biura Politycznego PZPR i wiceministra obrony narodowej. Aresztowano też generałów Stanisława Tatara, Jerzego Kirchmayera, Józefa Kuropieskę, a nawet uczestnika wojny domowej w Hiszpanii gen. Wacława Komara oraz – w 1953 r. – marszałka Michała Żymierskiego. Uwięzieni, poddani brutalnym naciskom, niejednokrotnie przyznawali się do wręcz absurdalnych zarzutów.
Zbierając materiały przeciwko Spychalskiemu, funkcjonariusze organów bezpieczeństwa doszli do wniosku, że można mu też przypisać odpowiedzialność za śmierć Świerczewskiego. Człowiekiem, który z punktu widzenia Informacji w tej sprawie idealnie nadawał się na świadka i zarazem na jednego z głównych podejrzanych, był właśnie ppłk Jan Gerhard. Tym bardziej że stalinowskim śledczym wydało się podejrzane, iż Gerhard w swoim oficjalnym życiorysie nie wspomniał o przynależności przed wojną we Lwowie do skrajnie prawicowej organizacji syjonistycznej Bejtar. Nieufność budziły też niektóre szczegóły z jego działalności we francuskim komunistycznym ruchu oporu.
29 września 1952 r., ok. godz. 22, Gerhard został aresztowany na dworcu Warszawa Wschodnia, tuż po swoim przyjeździe z Olsztyna. Generał SB Zbigniew Pudysz w książce „Zabójstwo z premedytacją” pisząc o tym aresztowaniu stwierdził, że były dowódca 34 pp „już po dwóch dniach (...) rozpoczął składanie wyjaśnień obciążających siebie i innych”. Pudysz „zapomniał” przy tym wspomnieć, iż pierwsze przesłuchanie rozpoczęte 29 września o godz. 22.30 trwało nieustannie 50 godzin, aż do 2 października, do godz. 0.30. Już o godz. 6.25 zaczęło się drugie i potrwało do 4 października do godz. 1.10 (a więc 42 godz. 45 min!). Był to dopiero początek długiego śledztwa. Generał Józef Kuropieska, wobec którego zastosowano podobne metody (choć warto zaznaczyć, iż zniósł je z wyjątkową wytrzymałością), tak je oceniał: „Środki zmiękczania woli badanego były używane z całą świadomością w wyrafinowany, przemyślny sposób, wypracowany zapewne na podstawie obserwacji naukowców. Zasadniczym było pozbawienie snu (...), na pozór niewinnym, ale jakże dokuczliwym środkiem zmiękczania były stójki (...). Coraz bardziej upodobniałem się do zwierzęcia. Pragnąłem jedynie snu, pożywienia i przyjaźniejszego uśmiechu – choćby mego prześladowcy” (Józef Kuropieska, „Nieprzewidziane przygody”, Kraków 1988).
Gerhard, w trakcie przesłuchań, siedmiokrotnie próbował wycofać się ze złożonych wcześniej zeznań, jednak śledczy zawsze potrafili przekonać go do oczekiwanej przez nich wersji. Ostatecznie postanowił, jak się wydaje, za wszelką cenę chronić przynaj-mniej żonę (a tym samym także maleńką córkę). Sam zaś przyznał się do współpracy z Niemcami, z wywiadem francuskim i jugosłowiańskim oraz do wzięcia udziału w szeroko rozgałęzionym spisku zmierzającym do obalenia władzy komunistycznej.
Z zeznań Gerharda wyłonił się obraz rzekomego spisku przeciwko Walterowi. Inicjatorami zabójstwa mieli być Marian Spychalski oraz marszałek Michał Żymierski, których jakoby niepokoiło proradzieckie nastawienie generała. Dlatego Spychalski poinformował o mającej się odbyć inspekcji Waltera w Rzeszowskiem szefa wojskowego wywiadu gen. Wacława Komara, również zamieszanego w spisek i współpracę z wywiadem francuskim. Komar postanowił wystawić Świerczewskiego ukraińskiej partyzantce przy pomocy dowódcy 34 pp. W grudniu 1946 r. płk Gerhard otrzymał polecenie nawiązania kontaktu z UPA w Bieszczadach. Pomimo wysiłków nie udało mu się tego dokonać. Kontakt z Ukraińcami nawiązał, jak zeznawał, dopiero w lutym 1947 r. podczas swojego pobytu we Francji (przebywał tam w celu załatwienia formalności rozwodowych z pierwszą żoną). W Paryżu rozmawiał jakoby z przedstawicielem wywiadu francuskiego oraz emisariuszem Ukraińskiej Głównej Rady Wyzwoleńczej o nazwisku Lewicki.
Po powrocie do Polski, pomiędzy 12 a 15 marca 1947 r. do sztabu Gerharda w Lesku zgłosić się miał niejaki Nahirny, ps. Sokół, związany z ukraińskim podziemiem, który powołał się na ustalenia podjęte we Francji. Gerhard uzgodnił z nim, iż bezpośredni kontakt będzie utrzymywał z UPA stacjonujący w Baligrodzie kpt. Henryk Karczewski, także „zamieszany” w spisek. Miał on między innymi ostrzegać UPA o planowanych operacjach wojska. Ok. 20 marca ppłk Gerhard miał poinformować w Warszawie gen. Komara o nawiązaniu kontaktu z Ukraińcami. Ten z kolei przekazał mu wiadomość o planowanej w końcu miesiąca inspekcji Świerczewskiego i zalecił nakłonienie UPA do zorganizowania zasadzki. Jednocześnie zapewnił go, iż Spychalski i Żymierski nie będą dążyli „do wyjaśnienia istotnych przyczyn tego zamachu”. Po powrocie w Bieszczady Gerhard spotkał się 26 lub 27 marca w Baligrodzie z Karczewskim i Nahirnym i ustalił z nimi szczegóły napadu. Ten „misterny plan” został uwieńczony sukcesem i 28 marca 1947 r. gen. Świerczewski poniósł śmierć.
Trudno powiedzieć, czy oficerowie Głównego Zarządu Informacji sami wierzyli w te zeznania, niemniej poraża skala wysiłku, jaki włożyli w to, by choć trochę je uprawdopodobnić. Przykładowo: gdy Gerhard podał, iż kontaktował się w Warszawie z Francuzami przez Zofię Jabłońską (postać, którą sobie całkowicie zmyślił), funkcjonariusze Informacji zebrali adresy i fotografie wszystkich kobiet o tym imieniu i nazwisku, które w tym czasie mieszkały w stolicy. Kolejne przesłuchania Gerharda, na których wyciągano szczegóły jego „wrogiej działalności” przeciwko władzy ludowej, trwały do lutego 1954 r. Jednak tzw. odwilż po śmierci Stalina dotarła też do Polski. Stało się jasne, że wersja o spisku przeciwko gen. Świerczewskiemu jest zbyt niewiarygodna, aby można było ją zaprezentować publicznie. Na przełomie lutego i marca 1954 r. Gerhard w specjalnych oświadczeniach odwołał swoje dotychczasowe zeznania.
Oficerowie Informacji tak zręcznie prowadzili kolejne przesłuchania, by wynikało z nich, że ofiary są sobie same winne, ponieważ zmyślały, choć żądano od nich jedynie mówienia prawdy. Tyle tylko, że śledczy – jak z ukrytą złośliwością zauważył Gerhard – żądając, aby mówić prawdę, jednocześnie dodawali, iż „jedyną prawdą jest to, że jestem szpiegiem”. Ostatecznie, chcąc opuścić więzienie, w oświadczeniu z 17 czerwca 1954 r. gotów był nawet przyznać: „w naplątaniu bzdury jest 70 procent mojej winy, a 30 procent winy organów śledczych”. Pomimo to zwolniono go „z braku dowodów winy” dopiero na początku grudnia 1954 r.
W ustaleniach końcowych śledztwa funkcjonariusze bezpieczeństwa, pomimo przesłuchania schwytanych członków sotni Chrina i Stacha (wielu z nich stracono), nie potrafili wykluczyć całkowicie hipotezy, iż UPA wiedziała o inspekcji. Jednak ostatecznie skłonili się do wersji o przypadkowym charakterze napadu.
I tak też najpewniej było. Ukraińcy zorganizowali zasadzkę w celu zdobycia żywności lub zemszczenia się na wopistach z Cisnej, którzy nieco wcześniej zniszczyli upowski szpital. Traf chciał, że ich ofiarą padł gen. Karol Świerczewski, źle ochraniany i niedoceniający powagi sytuacji. Paradoksalnie, legenda Waltera tylko na tym skorzystała.
Autor jest pracownikiem Instytutu Studiów Politycznych PAN oraz Biura Edukacji Publicznej IPN. Niedawno opublikował książkę „Ukraińska partyzantka 1942–1960” (Oficyna Wydawnicza Rytm, ISP PAN, Warszawa 2006)”.
WIĘCEJ:
- PRL-owska legenda gen. Świerczewskiego - o micie, który się faktom nie kłaniał
- Zanadto samodzielny komunista - sprawa Mariana Spychalskiego