Kiedy rok temu przeczytałem po raz pierwszy o projekcie ekranizacji „300” – historii obrony wąwozu termopilskiego – wiedziałem, że film wzbudzi kontrowersje. Przypuszczałem jednak naiwnie, że najwięcej krytycznych uwag będą mieli historycy starożytności, zgłaszający pretensję co do wyboru materiału literackiego, bowiem scenariusz „300” nie opiera się na kanonicznym przekazie Herodota, lecz, o zgrozo, na amerykańskim (!) komiksie Franka Millera. Zanim jednak szacowni profesorowie zdążyli zabrać głos, awanturę o film wywołał rzecznik prasowy irańskiego rządu, który uznał „300” za kolejny akt „wojny kulturalnej i ideologicznej”.
Irańczycy, słusznie uważający się za spadkobierców tradycji Imperium Perskiego (do 1935 roku Iran nosił swoją historyczną nazwę), poczuli się urażeni sposobem, w jaki film przedstawia ich przodków (zagadką pozostaje, jakim sposobem irańscy widzowie zdołali obejrzeć obraz, którego premiery w ich kraju nie było i raczej nie będzie). Gdyby film o Leonidasie i jego trzystu towarzyszach został zrealizowany przez bardziej do tego uprawnionych Greków, irańska reakcja byłaby, zapewne, spokojniejsza. Rzecz jednak w tym, że charakterystyka Persów, przekazana nam przez Herodota wcale nie jest dla nich łaskawsza od artystycznej wizji Millera. Ma rację przedstawiciel irańskiego rządu – to rzeczywiście jest wojna cywilizacji. I toczy się od (zastosujmy dla uproszczenia tę cezurę) perskiego najazdu na Helladę.
Skazani na konflikt
W 499 roku p.n.e. wybuchło w Azji Mniejszej powstanie Jończyków, od niemal pół wieku pozostających pod perskim panowaniem. Powstańcy zwrócili się o pomoc do swych ziomków z Hellady; na wezwanie odpowiedzieli tylko Ateńczycy, wysyłając do walki dwadzieścia okrętów.
Iran uznał film „300” za akt „wojny kulturalnej i ideologicznej”. Ale charakterystyka Persów pióra Herodota wcale nie jest dla nich łaskawsza od komiksowej wizji Franka Millera.
Reklama