Wojna wyżywi wojnę
Wojna zawsze żywi się cywilami. Długie dzieje rzezi i grabieży
„Nie napadnę na żaden kościół (…) Nie napadnę kleryka ani mnicha” – tak zaczynał się tekst przysięgi, ułożonej ok. 1023 r. przez biskupa Guerina z francuskiej diecezji Beauvais. Po tym wstępie idący na wojnę rycerz obiecywał dalej: „Nie uprowadzę wieśniaka ani wieśniaczki, ani strażników, ani kupców, nie odbiorę im pieniędzy, nie zmuszę ich do płacenia okupu, nie zrujnuję ich, zagarniając ich mienie”. W kolejnych punktach wyrzekał się zabijania bezbronnych, grabienia ich domostw, gwałtów: „Nie będę napastował szlachetnie urodzonych dam ani tych, którzy im towarzyszą w podróży pod nieobecność mężów, chyba że zdybię je na wykroczeniu przeciwko mnie z ich własnej woli; tak samo będę się zachowywał wobec wdów i mniszek”. Obłożona licznymi obostrzeniami wojna prezentować się miała jako coś wzniosłego i szlachetnego, a jednocześnie bezpiecznego dla postronnych obserwatorów. Tak oswajano ją w Europie przez kilkaset lat, by potem wszystkie z wypracowanych reguł złamać.
Pokój na miarę średniowiecza
Rozpad imperium Karolingów (IX w.) przyniósł Europie rozbicie na niewielkie, słabe państewka, których królowie znaczyli coraz mniej. Zgodnie z zasadą określającą ówczesny porządek społeczny bezpośrednimi wasalami monarchów byli jedynie możnowładcy. Natomiast ich poddani nie pozostawali już wasalami króla. Iluzoryczność państw przyniosła chaos i nieustanne wojny, toczone przez co ambitniejszych seniorów. W takim świecie rosło znaczenie i wpływy Kościoła rzymskokatolickiego. W nim zaś narodziła się idea Pokoju Bożego, ogłoszona po raz pierwszy w 989 r. podczas synodu biskupów w Charroux.
Pokój ów miał: ograniczyć liczbę toczonych wojen, ograniczać ich okrucieństwo, chronić słabych, aż wreszcie stać się czymś powszechnym w całym świecie chrześcijańskim.