Wolność na mgnienie oka
Warszawa 1944. Młodzi nagle stali się frontowymi żołnierzami
Była nadzieja i entuzjazm młodych ludzi, którzy nagle, na rozkaz, stali się frontowymi żołnierzami. Do godziny W zmobilizowano ich ok. 20 tys., większość w wieku od 18 do 20 lat. Zaledwie jedna czwarta miała sprawną broń. Zwykłe chłopaki i dziewczyny urodzeni w wolnym kraju, mieszkańcy blisko półtoramilionowego miasta, które przed wojną przeżywało cywilizacyjny skok. Nie chcieli umierać, ale ze śmiercią się liczyli. W pierwszym dniu powstania zginęło ok. 2 tys.
Kto z nich wtedy znał się na wielkiej polityce? Niemal nikt. Widzieli niepokojące oznaki: dowództwo AK przygotowywało powszechne powstanie od miesięcy, ale przekładało termin; akcja „Burza” nie objęła stolicy i jeszcze w połowie lipca 1944 r. broń z Warszawy wysyłano na prowincję; już po wybuchu powstania okazało się, jak wielki panuje chaos organizacyjny.
„Nie mieliśmy świadomości, że losów świata nie zmienia się w Warszawie ani na żadnym innym polu bitwy, ale w gabinetach polityków – powiedział autorowi tego tekstu w 2009 r. Edmund Baranowski, „Jur”, wówczas wiceprezes Związku Powstańców Warszawskich. – Nagle ucichł huk dział za Wisłą i już wiedzieliśmy, że jesteśmy zupełnie sami, mieliśmy takie powiedzenie: i tak czapa, i tak czapa”.
Bo powstanie to była też zimna kalkulacja dowódców. W tle polityczne wyścigi do władzy w Polsce po wojnie, układy gabinetowe, także w płonącym mieście. Od 22 lipca w Lublinie działał Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, umocowany w Moskwie samozwańczy rząd polski. Główna spekulacja polityczna taka: jeśli po władzę w Warszawie szybko nie sięgnie AK, zrobi to prokomunistyczna Armia Ludowa lub idąca z Rosjanami 1. Armia Wojska Polskiego. Albo może i sama Armia Czerwona, na której pomoc zbrojną powstanie warszawskie jednocześnie liczyło.