Dobrze nam tak
Sarmaci, naród wybrany! Pławiliśmy się od wieków w samozachwycie. Słusznie?
„Nie masz pod słońcem narodu, który by z nami w szczęściu się zrównał” – stwierdził w 1756 r. Wacław Rzewuski, hetman wielki koronny i pisarz. Nieco młodszy od niego pamiętnikarz Jędrzej Kitowicz, opisując czasy saskie, był podobnie zadowolony: panowała obfitość wszystkiego, a obywatele zajmowali się uciechami i rozrywkami. Janusz Tazbir w pracy zbiorowej „Swojskość i cudzoziemszczyzna” ocenił, że dawnych Polaków cechowało sarmackie, zupełnie pozbawione podstaw i osłupiające poczucie wyższości nad resztą świata.
Nasi przodkowie uważali, że może i cudze prawa są dobre, ale do narodowego polskiego charakteru nie pasują, przede wszystkim ze względu na nasze umiłowanie wolności (czyli faktycznie anarchii). W sarmackiej barokowej Rzeczpospolitej obowiązywało więc hasło „Polska nierządem stoi”, co zwerbalizował w 1671 r. jezuita Walenty Pęski: „Polska nierządem stoi, to jest niezwyczajnym u inszych narodów trybem, nie po cudzoziemsku, nie po francusku, nie po niemiecku etc., ale po naszemu, po polsku”. Stanisław Dunin-Karwicki zapewniał w pierwszych latach XVIII w., że nierząd jest dla nas zbawienny i Polskę „konserwuje”. Uważano u nas, że może i silne państwo, skarb i armia są dobre, ale nie dla nas, bo znosić mocny rząd to zupełnie niezgodne z polską mentalnością.
Jak w 1937 r. dowodził krytycznie lwowski historyk Stanisław Łempicki, do połowy XVIII w. ideałem staropolskiego dobrze wychowanego szlachcica był teoretycznie katolik, rycerz patriota i miłośnik wolności. W praktyce zaś nietolerancyjny bigot, frazesowicz patriotyczny, rozswawolony warchoł wobec państwa i pokorny sługus magnacki.
Wąsy kontra peruki
O sto lat opóźnione oświecenie dotarło i do nas, razem ze Stanisławem Augustem Poniatowskim i z Komisją Edukacji Narodowej.