Okręt dwudniowy
To był najbardziej pechowy okręt Hitlera. A zapowiadał się na rasowego mordercę
W kategorii „najbardziej pechowy okręt Hitlera” „Blücher” ma konkurencję. Bez wątpienia był najbardziej elegancki. Jego długi kadłub i wyraźny, atlantycki dziób – zaprojektowany tak, aby zmniejszyć opór wody – sprawiały wrażenie szybkości i wdzięku. A stosunek rozmiarów kadłuba do całej nadbudowy zdawał się tak dobrany, że nadawał ciężkiemu krążownikowi lekkości godnej klipera. Poza tym jednak zapowiadał się na rasowego mordercę.
Stępkę położono w stoczni kilońskiej w sierpniu 1936 r., łamiąc przy tym traktat wersalski. Ograniczał on liczbę i tonaż niemieckich okrętów, a także ich zdolności. Niemcy nie mogli więc mieć pancerników ani ciężkich krążowników (dwie najcięższe kategorie). A tonaż zwykłych krążowników nie mógł przekroczyć 6 tys. ton (potem podwyższono ten limit do 10 tys.). Ale po przejęciu władzy przez Adolfa Hitlera i formalnym odrzuceniu traktatu przez Niemcy marynarka wojenna – Kriegsmarine – zamówiła większe okręty, w tym sześć krążowników klasy nazwanej później Admiral Hipper. Jednym z nich był „Blücher” (ponad 18 tys. ton).
We wrześniu 1939 r. rozpoczął testy morskie na Bałtyku. Zima 1939–40, jedna z najcięższych, nie dała mu zbyt wielu okazji, aby się sprawdzić na zmrożonym morzu. Do początku kwietnia 1940 r. okręt był na morzu zaledwie 20 dni. To nie przeszkodziło niemieckiemu dowództwu już 7 kwietnia uznać go za „gotowego do prostych zadań”. Dwa dni później wziął udział w swojej pierwszej i ostatniej operacji wojennej.
Był dumą Kriegsmarine – piszą o nim Geirr Haarr i Tor Jørgen Melien w książce „The Sinking of the Blücher”. Miał ponad 200 m długości, 21 szerokości, a jego trzy potężne turbiny o łącznej mocy 132 tys.