Mężczyzna ubrany w zielony kombinezon, taki sam, jaki noszą wszyscy pracownicy Zakładu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Malborku, schodzi oblodzoną ścieżką w głąb rowu z przewieszonym przez ramię kilofem. Nie dalej niż 200 metrów od tego miejsca wnoszą się majestatyczne mury starego zamku krzyżackiego. Radosław Gajc jest robotnikiem budowlanym, jednym z tych, którzy mają położyć fundamenty pod luksusowy hotel. Jednak nawet jemu samemu trudno oprzeć się wrażeniu, że jest raczej grabarzem.
Już po kilku uderzeniach kilofem natrafia na kości. Sięga po podręczną łopatkę, po czym ostrożnie odsłania fragmenty kości żuchwowej, w której tkwią jeszcze dwa zęby. Znalezisko wrzuca do czarnego plastikowego wiadra.
- Początkowo trafialiśmy tylko na szkielety dzieci. Byłem bardzo przejęty, bo sam mam synka - mówi. Wspólnie z kolegami Radosław Gajc dokopał się do masowego grobu, który kryje w sobie szczątki co najmniej 1,8 tys. ciał. W chwili wrzucenia do rowu wszystkie ciała były nagie. Czy osoby te zmarły pod koniec II wojny światowej, czy tuż po niej na skutek zarazy? Czy to ciała poległych w walkach, które wyniesiono z domów i ulic, po czym zakopano we wspólnym grobie, chcąc zachować chociaż taką formę pochówku? A może to ofiary bestialskiego mordu? Niektóre czaszki noszą ślady po kulach.
Fala zbrodni
Prace ekshumacyjne, które prowadzi Zbigniew Sawicki, historyk specjalizujący się w epoce średniowiecza i archeolog Muzeum Zamkowego w Malborku, trwają od kilku miesięcy. W tym czasie odpowiedniej ekspertyzy nie dokonali ani kryminolodzy, ani lekarze sądowi, a pracownicy budowlani nie zostali w najmniejszym stopniu przeszkoleni w tym zakresie.
W 1945 roku przez Malbork przetoczyła się fala zbrodni.