Masaj z komórką
Masaj z komórką. Najbardziej znane plemię Afryki mierzy się z nowoczesnością
Ile masz krów? Ani jednej? To z czego ty żyjesz? Z kóz? – dopytuje się James Nkurumwa, gdy siedzimy w cieniu akacji, jedynej w sąsiedztwie jego rodzinnej osady. W tych stronach, w buszu Rowu Afrykańskiego na pograniczu Kenii i Tanzanii, drzewa nie mają wzięcia – nie dość, że zasłaniają pasące się stada, to jeszcze dają schronienie lampartom i lwom oraz wabią niebezpieczne słonie. W pobliżu osiedli wycina się więc wszystko jak leci, zostają tylko pojedyncze egzemplarze, zazwyczaj rozłożysta akacja. Tak, by w upalne popołudnie było gdzie usiąść i spokojnie pogawędzić. – Ale gdybyś chciał, mógłbyś kupić krowy, prawda? Macie w Polsce pastwiska?
Odkąd Masajowie pamiętają, ich świat kręcił się wokół bydła. Na co dzień krowy są źródłem mleka, od święta – mięsa i skór. Dają też nawóz, materiał, z którego kobiety – główna siła robocza – budują tradycyjne niewielkie domki, manyata. Krowy to fundament masajskiej tożsamości i stylu życia, tak jak szacunek dla starszych, jaskrawe stroje i poligamia. Nawet wśród Masajów, którzy od dwóch, trzech pokoleń żyją w miastach, do dobrego tonu należy posiadanie własnych krów. Kto mieszka na przedmieściu, może je trzymać w obejściu, kto mieszka w centrum, zatrudnia pasterza – w Naroku to wydatek 2 tys. szylingów, czyli ok. 75 zł miesięcznie – albo oddaje zwierzęta na przechowanie krewnym na wsi.
Bydło jest miarą bogactwa, wyznacznikiem pozycji i szacunku. Nie masz krów? Nie ożenisz się i nie założysz własnej bomy, osady, w której mógłbyś zamieszkać ze swoim bydłem, żonami i dziećmi. Właścicieli największych stad, tych idących w setki sztuk, stać na utrzymanie i tuzina żon. W zależności od pory roku i wielkości zwierząt cena odstępnego za żonę może wynieść i 20 krów, najtaniej jest w porze suchej.