Bo bomba była za duża
Historia największej bomby na świecie. „Nie srajcie po gaciach” – chełpił się Chruszczow
Jeszcze kilkanaście miesięcy wcześniej nic nie wskazywało na to, że jesień 1961 r. przyniesie apogeum nuklearnej rywalizacji między supermocarstwami. Zwycięstwo Johna Kennedy’ego w wyborach prezydenckich z listopada 1960 r. zostało na Kremlu przyjęte niemal z entuzjazmem. Nikita Chruszczow, I sekretarz KC KPZR, miał wręcz żartować, że oto Amerykanie zrobili mu prezent na rocznicę rewolucji. Na tle swego poprzednika, Dwighta Eisenhowera, Kennedy prezentował się jako człowiek kompromisu i zwolennik negocjacji, otwarty na porozumienie ze Związkiem Radzieckim.
Ugodowa postawa amerykańskiego prezydenta została jednak na Kremlu odebrana jako dowód słabości. Chruszczow, przekonany, że bez problemu zdoła narzucić swoją wolę młodszemu i mało doświadczonemu politykowi, zaproponował spotkanie na neutralnym gruncie. Kennedy przyjął ofertę, jednak podczas dwudniowych rozmów, zaaranżowanych na początku czerwca 1961 r. w Wiedniu, kategorycznie odmówił zgody na propozycję radzieckiego przywódcy dotyczącą zjednoczenia Berlina – koncepcję o kluczowym znaczeniu dla Moskwy.
Chruszczow, rozjuszony nieoczekiwanym oporem, stracił panowanie nad sobą i zagroził, że jeśli Stany Zjednoczone chcą wojny, to będą ją miały. Widząc przy tym, że przecenił własne talenty negocjacyjne, zaczął szukać innych argumentów, którymi mógłby zmiękczyć stanowisko Waszyngtonu.
Coś kolosalnego
W lipcu 1961 r. na Kremlu odbyło się spotkanie partyjnego kierownictwa z grupą fizyków jądrowych, pracujących dla przemysłu zbrojeniowego. Był wśród nich młody i utalentowany badacz Andriej Sacharow. Właśnie przedstawiony przez niego projekt ładunku termonuklearnego o prawie nieograniczonej mocy wzbudził największe zainteresowanie Chruszczowa. Nawet po latach, w mocno wygładzonych pamiętnikach, nie potrafił ukryć, jak bardzo podnieciła go perspektywa zdobycia nowej broni: „To było coś kolosalnego.