Paweł C., 38 lat, wykształcenie wyższe ekonomiczne, przez ostatnie lata zawód wykonywany rolnik, żona (już była) psycholog, dwie córeczki. Dobry syn, mąż, ojciec, porządny i praworządny obywatel, do tej pory niekarany. Oskarżony o 17 napadów na banki z bronią w ręku (pistolet Walther na ostrą amunicję).
Kompletny amator. Nie bardzo potrafił posługiwać się pistoletem. Ale, naładowany, wyciągał zza pazuchy i kładł na ladzie, tak żeby broń widział pracownik banku. Miał potem powiedzieć, że starał się nie mierzyć do nikogo: bał się, że przypadkowo wystrzeli. Ale nie trzeba było trzymać na muszce kasjera, żeby ten wyciągnął pieniądze. Wystarczyło położyć dużego, ciężkiego Walthera na widoku.
Rolnik na kredyt
Dom na wsi Paweł C. postawił na kredyt. Normalnie, jak wszyscy. Nikt przecież za własne nie buduje. To jego żona marzyła, by wyrwać się z bloku do domku z ogródkiem. Matka Pawła od początku była przeciwna ich przeprowadzce na wieś. Żeby tam jeszcze ładnie było. Las jakiś, woda. A to brzydka, zaniedbana wiocha. Na pół przecięta trasą do Łodzi. Jeden sklep spożywczy i spółdzielnia rolnicza. I, dziwna rzecz, fryzjer, w malutkiej komórce, tuż koło domu Pawła. Miesiąc temu właściciel zamknął zakładzik.
Jednym słowem – straszna dziura. Ale dom Paweł wybudował ładny. Podmiejski, niepasujący do wiejskiego otoczenia. Z gankiem, kolumienkami i zadbanym ogródkiem. Na szczęście, mówiła matka Pawła, do Łodzi niedaleko. Paweł miał firmę, handel artykułami chemicznymi i budowlanymi. Farby, rozpuszczalniki, kleje, płyny do zmywania zaprawy, tapety. Początkowo pracował jak dawniej. Ale interes w mieście szedł mu coraz gorzej. Może Paweł C. myślał, że na unijnych dopłatach zarobi? Nic nie trzeba, a kasa leci. Dokupił ziemi, część wydzierżawił. Zaciągnął kolejne kredyty na działalność rolniczą.