On: 52 lata, oficer policji, ponad 20 lat nienagannej służby, ostatnio jako oficer dyżurny. Zawieszony w obowiązkach. Skazany na 8 miesięcy więzienia bez zawieszenia. Za nękanie byłej narzeczonej.
Ona: 32 lata, była ekspedientka z pobliskiej wsi. Teraz nie pracuje. Zwolniła się, żeby od niego uciec. Żyje z oszczędności, w dużym mieście wojewódzkim, gdzie się przed nim ukryła.
On: nie przyznaje się do zarzutów. Myślał, że to kolejna kłótnia, jakich nie brakowało w ciągu ośmiu lat ich związku. Więc próbował się skontaktować. Czyli dzwonił, wysyłał esemesy. To chyba naturalne.
Ona: obrażona i zła, że była sama na sylwestrowej imprezie (bo on się rozchorował). Jak przyszedł 2 stycznia po służbie, kazała mu się wynosić. Spakowała jego rzeczy i wystawiła za drzwi. Potem telefon był wyłączony.
On: próbował do skutku. Mówi też, że te esemesy wysyłał dopiero, gdy się zorientował, że tym razem to nie jest tylko kłótnia. I nie mógł sobie z tym poradzić.
A ponieważ od tego nie mógł spać, to wsiadał w samochód i jeździł gdzieś bez celu. Czasem pod jej dom. Był tak skołowany, że poszedł do psychiatry. Dostał leki. Na szpital się nie zdecydował, bo u nich w komendzie jest jednorazowa premia dla tych policjantów, którzy mało chorowali i odchodzą na emeryturę. Nie chciał tego stracić na dwa miesiące przed finiszem. Ale czuł się naprawdę fatalnie.
Sąd w S.: doliczył się około dwustu wiadomości tekstowych (esemesów). Niektóre były obraźliwe. Włączył do akt sprawy kartę pacjenta ze szpitala psychiatrycznego: dwa wypisy i zalecenia dalszej terapii. Powołał biegłego psychiatrę, który stwierdził, że co prawda oskarżony nie jest zupełnie zdrowy, ale jego zaburzenia nie powodowały wyłączenia świadomości.