Coaching. Dawniej – trening, terapia, warsztat. Nowa polska obsesja. W internecie – tysiące ogłoszeń, setki stron. Kołczing dla singielek, diet kołczing, kołczing zen, chrześcijański, wizerunku czy płodności. Ślubny, rodzicielski, rozwodowy. A także: kołcz – wróżka, kołcz – wizażystka. Kołczing płciowy – co to znaczy być prawdziwą kobietą, prawdziwym mężczyzną. Polokołczing klasy średniej.
Idea znana jako coaching narodziła się pół wieku temu w Ameryce, gdy wśród masowo korzystającej z terapii psychologicznych publiczności pojawiło się przekonanie, że analizowanie przeszłości na sesjach terapeutycznych pomaga nielicznym i na jakiś czas. I że lepiej skupić się na tym, co tu i teraz. Na planowaniu przyszłości, tak zwanych zasobach, czyli talentach i predyspozycjach, jakie człowiek-klient posiada. Lepiej przyjrzeć się przekonaniom człowieka, które blokują zmiany w jego życiu na lepsze, niż analizować relacje z ojcem czy matką.
Na wydajność i ekscytację
W latach 80. w amerykańskich korporacjach coaching wprowadzano wręcz masowo, by motywować ludzi do bardziej wydajnej pracy, optymalizować wysiłek i koszty – jak to zgrabnie ujmowała kadra zarządzająca. Sesje okazały się skuteczne. Jak wiele pomysłów zza oceanu, coaching poszedł w świat jako nieodrodny element kultury korporacyjnej. Z badań Chartered Institute of Personnel and Development wynika, że na Wyspach Brytyjskich ok. 80 proc. brytyjskich pracowników miało już do czynienia z coachingiem, a połowa tamtejszych firm regularnie z coachingu korzysta. Podobnie we wszystkich zachodnich korporacjach.
Do Polski trafił najpierw executive coaching dla kadry zarządzającej. Coaching biznesowy dla rozwoju przedsiębiorstw, inwestycyjny, grupowy – z czasem odmian pojawiło się wiele, ale i chętnych na coaching, pnących się po drabinie sukcesu – coraz więcej.