Siedzą w ciasnych rzędach, za pojedynczymi stolikami, jak na szkolnym egzaminie. Nakładają na głowy wielkie słuchawki, chowają się pod bejsbolówkami, naciągają kaptury. Zamierają, półleżąc, z głową opartą na przedramionach. Oczy zamknięte. Oczy nieruchomo wpatrzone w jakiś punkt. Oczy wzniesione ku niebu. Bębnią placami o stolik. Przełączeni na tryb: koncentracja.
Międzynarodowego mistrza pamięci wyłania się ponad podziałami na kategorie wiekowe. Większość uczestników na progu dorosłości, ale zdarzają się też zawodnicy w wieku wczesnoszkolnym, przemieszani z metrykalnymi seniorami – przyprószonymi siwizną, z zakolami.
Konkurencji jest dziesięć. Zapamiętuje się karty, twarze, liczby, nazwiska, słowa oraz wydarzenia – zupełnie fikcyjne, żeby przypadkiem nie faworyzować miłośników historii. Potem recytuje je na czas albo na ilość. Do pierwszej pomyłki. Ubiegłoroczny mistrz świata, Szwed Jonas von Essen, potrafi np. zapamiętać 780 kart w pół godziny. Albo 106 dat w pięć minut. Albo 211 przypadkowych słów. Najlepsi z Polaków to bracia Boralowie z Częstochowy – Tobiasz i Bartłomiej. Też są nieźli. Ostatnie mistrzostwa świata Tobiasz skończył w drugiej dziesiątce wśród dorosłych, bijąc przy okazji kilka rekordów kraju. Bartłomiej, starszy o sześć lat – w piątej, depcząc w niektórych konkurencjach młodszemu bratu po piętach.
Mnemoszkoła
Do ćwiczeń pamięci Bartłomieja Borala zawiodła życiowa roztropność jego rodziców. Za oczywistą inwestycję w przyszłość dziecka uchodziły kursy językowe, poza tym szerzyło się wśród wielu rodziców przekonanie, że pozaszkolny czas pociechy, wolny od zajęć dodatkowych, jest czasem bezmyślnie straconym. Państwo Boralowie nie poszli jednak za tłumem i uznali, że zanim młoda głowa zacznie przyswajać góry informacji, warto ją najpierw nauczyć się uczyć.