Sezon szczepień przeciwko grypie trwa. Jak co roku te same obawy i wątpliwości, czy jest sens skorzystać z oferty, skoro szczepionka nie daje zabezpieczenia na dłużej niż kilka miesięcy? Czy wirus, który potrafi z pokolenia na pokolenie modyfikować swój materiał genetyczny, to rzeczywiście wróg tak przebiegły, że nie da się go trwale okiełznać?
Komisja Europejska w 2006 r. przeznaczyła na walkę z ludzką i ptasią grypą 20 mln euro i duża część tej kwoty miała być wykorzystana na przyspieszenie prac właśnie nad skuteczniejszymi szczepionkami. Po 8 latach jakoś jednak efektów nie widać. Rozbrajanie wirusa nadal odbywa się przy użyciu tradycyjnych metod, znanych od co najmniej 30 lat (powszechne szczepienia przeciwko tej chorobie rozpoczęto na świecie wcześniej, już pod koniec lat 60., ale wówczas szczepionki były gorzej oczyszczone i dawały więcej objawów ubocznych). Jakby w biotechnologii, wakcynologii zajmującej się szczepieniami ochronnymi i w całej medycynie nic się od tamtej pory nie zmieniło. Dlaczego nowoczesne technologie nie sprawdzają się w likwidowaniu chorób dobrze znanych, nie mówiąc o tym – co pokazuje ostatni wybuch epidemii eboli w Afryce Zachodniej – że wobec nowych czujemy się całkowicie bezradni?
Ostatnie prawdziwie spektakularne osiągnięcie w tej dziedzinie zanotowano w 2006 r., kiedy pojawiła się szczepionka na wirusa brodawczaka ludzkiego, wywołującego u kobiet raka szyjki macicy. Od odkrycia związku między zarazkiem a śmiertelną chorobą upłynęły wtedy 22 lata, choć wydawać by się mogło, że na przełomie XX i XXI w. zajmie to dużo mniej czasu.