Co może, co może mały człowiek, tak jak ja albo ty? Może pani, a może pan podpowie – my zgodzimy się z tym” – to był przebój „Teleranka” pod koniec lat 70. Trzęsłem się z oburzenia, słuchając tej lekcji bezprzykładnego samouniżenia i zupełnego braku godności osobistej, połączonego z pogardą dla innych, współmalutkich. Dalej było o tym, że co najwyżej możemy sobie pojeździć rowerem. Złożone z góry zapewnienie o zgodzie na to, co powiedzą w tej sprawie dorośli, wstrząsało mną do głębi. „Zgodzić się” z czymś to przecież akt autonomiczny wolnej i rozumnej istoty. Zapowiedź bezwarunkowej zgody z nieusłyszaną jeszcze opinią jest czymś iście perwersyjnym, stanowiąc akt autonomicznego zrzeczenia się własnej autonomii, akt skandaliczny, logicznie i psychologicznie niemożliwy.
Po setkach nieprzespanych nocy z powodu doznanej zniewagi, po wielu latach przemyśleń istotnych doszedłem wszak do ponurego olśnienia. Mały człowiek rzeczywiście nic nie może! I żadna podpowiedź, nawet najpiękniejszej pani, ani-ani temu nie zaradzi. W tym punkcie telerankowy poeta faktycznie był w błędzie. Niemoc duchowa, mierność charakteru i pospolitość życia składają się na jakąś straszliwą niewymowną kondycję, która nie tylko nie zasługuje na współczucie, lecz nawet nie może zostać – z samej natury rzeczy – wyrażona artystycznie. Nic, co jako wytwór prawdziwej sztuki byłoby godne podziwu, nie będzie się imać pospolitości, która pozostaje przeto niewyrażalna, niezauważalna i okrutnie osamotniona. Nie ma litości dla małego człowieka. Jedynie on sam może litować się nad sobą swą niedowarzoną, śmieszną litością.
Iluż z nas, inteligentów, chodzących po Gubałówkach i Nosalach ducha, w swoich śmiesznych traperach, z udanym znawstwem nazywających Lodowe Szczyty i Łomnice, na których wierzchołkach nigdy nogi nie postawią, każdego dnia cierpieć musi w milczeniu z powodu swej mierności, wiedząc, że to ostatnia rzecz, za którą ktokolwiek mógłby nas pożałować.