Joga w odnogach
Świat dyskutuje, co jest jeszcze jogą, a co już nie. Wszystko dlatego, że to także ćwiczenia z dużymi pieniędzmi
W sali jest gorąco, panuje ok. 40 stopni. Pot leje się strumieniami, ale wysoka temperatura umożliwia skręty i wygięcia, które wyglądały na kosmicznie trudne. To joga bikram: połączenie jogi z sauną, zastrzyk endorfin, metoda na oczyszczenie organizmu z toksyn i schudnięcie. „Daj mi 30 dni, a zmienię twoje ciało, daj mi 90 dni, a zmienię twoje życie” – mówi jej twórca Bikram Choudhury. Uwielbiają go gwiazdy: Lady Gaga, Uma Thurman, Gwyneth Paltrow. Na całym świecie – od Tokio, przez Bogotę, po Warszawę – działa 1600 szkół bikram jogi, praktykują ją tysiące ludzi. Niedługo równie gorąco jak na sali ćwiczeń może być jednak w sądzie. Bikram Choudhury, jogin celebryta, usłyszał zarzuty o molestowanie seksualne od sześciu byłych uczennic. Dwie z nich oskarżają go o gwałt.
Choć Choudhury pochodzi z Indii, jego sprawa ożywiła powracającą wraz z wciąż rosnącą popularnością indyjskiej praktyki debatę: czy Zachód zawłaszczył jogę? I czy to, co znamy pod tą nazwą, to wciąż joga?
„Każda asana (pozycja jogiczna – przyp.) jest małym więzieniem, w którym dobrowolnie się zamykasz – mówi hiszpański nauczyciel jogi Pau Castellsagué. – W każdej z nich uczysz się oddychać i trwać w spokoju”.
O dobrodziejstwach jogi, czyli jednej z najstarszych indyjskich szkół filozoficznych, której najważniejszym traktatem są spisane w II w. p.n.e. „Jogasutry” Patańdźalego, jako jedni z pierwszych na Zachodzie przekonali się hipisi. Choć na przykład B.K.S. Iyengara, zmarłego w zeszłym roku twórcę niezwykle popularnej metody, który stania na głowie nauczył 80-letnią belgijską królową Elżbietę, ściągnął do Europy i USA zachwycony jego naukami Yehudi Menuhin.
Naród joginów
Dziś joga to nie kontrkultura ani elitarna praktyka, ale aktywność dostępna dla niemal wszystkich, także w Polsce.