Motocyklizm
Motocykl to od zawsze fetysz, symbol, przedmiot kultu i znak tożsamości
Robert M. Pirsig, autor słynnej książki „Zen i sztuka obsługi motocykla”z 1974 r., porównał widok z okna samochodu do obrazu na ekranie telewizyjnym. Co innego jazda motocyklem: „Kiedy dosiadasz motocykla, ekran znika. Masz bezpośredni kontakt z otoczeniem. Wtedy nie tylko oglądasz, ale również uczestniczysz. Wstęga betonu śmigającego kilkanaście centymetrów pod stopą naprawdę jest wstęgą betonu. Przy tej prędkości jest rozmyty, ale w każdej chwili możemy dotknąć go stopą, pozostaje cały czas dostępny naszej bezpośredniej świadomości”. W impresji Pirsiga motocykl (w tym wypadku turystyczna wersja BMW) staje się katalizatorem osobliwej medytacji.
Pozasystemowa rzeczywistość
Teraz, gdy głośno u nas o putinowskich Nocnych Wilkach, wszyscy kojarzą motocykle z wojną na Ukrainie. Banda niejakiego Chirurga występuje też w roli kontynuatorki amerykańskich Hell’s Angels: mają przecież takie same, a może nawet lepsze harleye, noszą takie same brody, buty i skórzane bezrękawniki. Gdyby nie pojawiające się na umięśnionych torsach prawosławne krzyże, można by ich śmiało brać za przybyszów z Kalifornii albo przynajmniej za ich konfratrów ze Skandynawii. Problem w tym, że cały ten sztafaż niewiele ma wspólnego z zachodnią kulturą i subkulturą motocyklową, bo motocykl wraz z imitowanym z Zachodu wyglądem jeźdźców jest tu tylko elementem ekscentrycznego kostiumu politycznej agentury, co pozostaje w jawnej sprzeczności z etosem i legendą amerykańskiego i europejskiego motocyklizmu – zarówno tego subkulturowo-gangsterskiego, jak i tego łagodniejszego, fanowsko-hobbystycznego. W uniwersalnym, kultywowanym od ponad stu lat micie motocyklista żyje we własnej pozasystemowej rzeczywistości. Ma być człowiekiem wolnym, a nie sługą czy nawet sojusznikiem takiej lub innej władzy.