Klasyki Polityki

Między nami pawianami

Dokładnie tak, jak pawian króla zwierząt, potraktował właśnie episkopat tak zwany Instytut Pamięci Narodowej.

Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 21 marca 2009 r.

Opowiada stara anegdota, jak to lew, król zwierząt, wyszedł na poranny spacer, żeby przygotować sobie codzienne menu. Najpierw w oko wpadła mu przystojna, szczupłonoga antylopa. – Panią zjem na śniadanie. Tylko proszę przyjść punktualnie o dziewiątej, bo nie znoszę niepunktualnych posiłków. – Oczywiście – odparła pokornie antylopa, choć skądinąd zrobiło się jej dość smutno. Lew szedł dalej, zobaczył tłustą i apetyczną zebrę. – Pani przyjdzie do mnie o piętnastej w charakterze obiadu. – Będę na pewno – zaskomlała zebra, choć paski na niej zadrżały. Pod koniec spaceru spostrzegł lew gołodupiego pawiana, który iskał się na gałęzi baobabu. – Hej, ty tam – warknął król zwierząt. – Ty masz być u mnie o dwudziestej na kolację. Pawian oderwał się na chwilę od pracowitego wyłapywania insektów i pokazał lwu zgiętą rękę. – Co to ma znaczyć? – ryknął lew. – To tylko – odpowiedział pawian – że mam ciebie gdzieś. – Ach, jeśli tak, to bardzo pana przepraszam – odpowiedział lew, bo cóż miał powiedzieć innego. Podwinął ogon pod siebie i odszedł w siną dal.

Dokładnie tak, jak pawian króla zwierząt, potraktował właśnie episkopat tak zwany Instytut Pamięci Narodowej. I bardzo słusznie. Oczywiście biskupom jest łatwiej. Dostali oto pismo z Rzymu, w którym stoi czarno na białym, żeby się nie przejmowali ipeenowskimi pseudohistorykami. Roma locuta, causa finita. My, mali ludzie bez fioletu i czerwieni, jesteśmy w gorszej sytuacji. Ale niby dlaczego? Co nam odbiera prawo do bycia pawianami?

W podręczniku dla szkół gimnazjalnych z 1927 r. taką oto znalazłem sentencję: „Marek Aureliusz tym wsławił swe imię, że wygnał szpiegów i donosicieli”. Jest w tym zapewne historyczne uproszczenie, gdyż nie jest tak łatwo przepędzić wszystkich szepczących kalumnie, można jednak, i tym się ponoć Marek Aureliusz naprawdę odznaczył, po prostu ich nie słuchać. Nie nadstawiać ucha. Trzeba z przykrością stwierdzić, że prawdziwa dyskusja o roli IPN rozpoczęła się w Polsce dopiero wtedy, kiedy powodowani ściśle partyjniackimi pobudkami „historycy” z tej instytucji uderzyli w Lecha Wałęsę. Jest to rzecz w jakiejś mierze zrozumiała. Pozycja Wałęsy na świecie jest na tyle istotna, że brukanie jej oskarżeniami o agenturalność i szpiclostwo zrozumiane zostało nareszcie przez szeroką publiczność jako szkodnictwo uderzające po prostu w polskie interesy propagandowo-polityczne. Ale wcześniej opluwano już przecież innych. Szczypiorskiego, Piwowskiego, biskupa nuncjusza... I co? Mieliśmy do czynienia ze swoistym przyzwoleniem, ba, nikomu jakby nie przyszło do głowy, że ci ludzie mają prawo do obrony, przedstawienia własnych racji, nawet bez pomocy z Rzymu. Nie tylko na protest nie było nas stać, ale nawet na elementarną postawę pawiana.

Plucie popłaca. W telewizji polskiej panowie „historycy” z IPN i związanymi z nim kręgami nie plują za darmo. Posłusznie płacimy im wszyscy. Oczywiście różnie ich kłamstwa wyglądają. Niekiedy (czy mam podawać nazwiska?) są to oszczerstwa rzucane wprost, niekiedy subtelniej i dla nieznających historii omal niezauważalnie. Ostatnio, przykładzik drobny taki, jakowyś „historyk” rozpoczął na TV Polonia cykl audycji o „niewyjaśnionych śmierciach” w okresie PRL. Owo słowo „niewyjaśnione” czytamy z przymrużeniem oka, gdyż wiemy oczywiście, że mordercami byli Gierek, Kiszczak, Jaruzelski, ewentualnie Michnik z Kuroniem.

Jako poważający rozum episkopatu pawian nie będę tych produkcji oglądał. Wszelako już w reklamowej zajawce pojawiają się dwa kłamstwa. Widzimy oto nagrobki Jerzego Zawieyskiego i Antoniego Słonimskiego. Jeszcze filmów nie było, a oto wiemy – ich także zabiła komuna. O tragicznej śmierci Jerzego Zawieyskiego już pisałem na tych łamach. Nikt nigdy, spośród osób politycznie i osobiście mu bliskich, nie głosił nigdy jakiejkolwiek spiskowej teorii jego zgonu. Problem sytuował się pomiędzy samobójstwem i nieszczęśliwym wypadkiem (w tej drugiej wersji można by ewentualnie szukać winnych pielęgniarek z lecznicy Ministerstwa Zdrowia, które nie dopatrzyły pacjenta, skądinąd jednak należy także się zapytać, jak to się stało, że taki wróg reżimu leczony był troskliwie w ekskluzywnej podówczas rządowej placówce). Odejście Antoniego Słonimskiego też nie budziło niczyich konspiracyjnych wątpliwości, choć mogłoby to być w owym czasie wielu ludziom na rękę. Ale „historykowi” nie przychodzi do głowy, że w PRL bywały też wypadki drogowe spowodowane nawet przez niekoniecznie pijanych kierowców, którzy z SB nie mieli nic wspólnego, że trafiały się obywatelom wylewy krwi do mózgu, niektórzy opozycjoniści dzielili los betonowych partyjniaków, umierając na takiego samego raka. Co gorsze jeszcze. Słońce w PRL wstawało rano i kładło się o zachodzie dokładnie tak, jak w czasach wywalczonej między innymi przez Gorbaczowa suwerenności Rzeczpospolitej.

To prawda, nigdy nie byłem klerykałem. Mogę nawet powiedzieć więcej: moje uczucia religijne wysychały z latami, aż uschły dość gruntownie. Tym razem dumny jestem jednak z moich biskupów, na tackę złożę i świeczkę zapalę.

Logika pawiana nie jest bowiem bynajmniej taka prosta. Trzeba umieć zatkać uszy na wrzask, jaki towarzyszył nominacji biskupa Nycza, czy na podszepty wokół biskupa Kowalczyka. Niełatwo w takich momentach, a dotknąć one mogą każdego, odejść i iskać się na gałęzi. Taka jednak bywa mądrość. IPN przez lata swojego istnienia wystawił sobie solidną laurkę niewierzytelności, zakłamania i fanatyzmu. Owszem, pisałem parokrotnie i obiecywałem, że powtarzać będę do znudzenia, iż dla dobra Rzeczpospolitej i jej obywateli należy zamknąć ten kramik, a jego pracowników wysłać na kursy dokształcające. Taki był ze mnie jakobin. Teraz chylę jednak głowę przed wielowiekową mądrością Kościoła – matki naszej. Nie ma po co walczyć z lwami, kiedy można im pokazać triumfalny gest Kozakiewicza.

Oczywiście, jakiś brodaty ksiądz z Krakowa nie uzna oczywistości racji biskupów polskich. Będzie siedział przy suchych papierzyskach i starał się z nich odgadnąć, kto komu i kiedy, co powiedział Y nieświadomy, że słucha go X, a co powiedział Z o X za pieniądze. Jakie może mieć to znaczenie z perspektywy baobabu. Nie ma racji redaktor Szostkiewicz, kiedy mówi, że deklaracja episkopatu nic nie zmieni, gdyż każdy będzie sobie grzebał, w czym chce, i wyciągał z tego, jakie chce, wnioski. Być może, bardzo być może. I niech sobie nawet odkrywa dziesięć Ameryk. Tyle że wie już teraz, iż mamy go gdzieś. Nie powiedział tego Ludwik Stomma, ale Rzym i fioletowe zgromadzenie najwyższe.

Polityka 12.2009 (2697) z dnia 21.03.2009; Stomma; s. 104
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną