Klasyki Polityki

Dziennikarz jest jak jabłko

Wiosna 2004 r. jest jak wojna.

Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 3 kwietnia 2004 r. Autor zmarł w 2018 r.

Zupełnie nie à propos przypomniał mi się wiersz Tuwima „Wiosna chamów”. Przyjemny kawałek, do rymu. Zaczyna się od drzew, wypuszczających nadzwyczajne dodatki. Potem poeta wyjaśnia, co się stało:

Wybuchła wiosna – wstrząsająco.
Jak wojna. I do mieszkań hukiem.
A z mieszkań tłumem, armią grzmiącą,
Radością w bruk i w niebo brukiem.

Zgadza się: wiosna 2004 r. jest jak wojna. Co siedziba partii, to sztab planujący operacje na szybko zmieniających się frontach. Wejście jest zawsze od frontu, tylko wyjścia nie ma. A bruk, wspomniany w wierszu? W powietrzu fruwają brukowce. Rzucającym wydaje się, że to są kamienie milowe. Tu i ówdzie poniewiera się jakiś ideał; też sięgnął bruku. Patrzący chłodnym okiem na te zabawy nie mają wątpliwości, potwierdziło się raz jeszcze – polityka w Polsce zawsze czeka los piłki. Najpierw szybuje w górę, potem runie na ziemię lub na but gotowy do kopnięcia.

Sygnalizowane przez czynniki oficjalne, potwierdzane przez wskaźniki ożywienie gospodarcze nie wpłynęło na zwiększenie puli miejsc pracy. Niestety, nie ma przełożenia. Są tylko przełożeni. Opowiadano mi o bezrobotnym – młodym zdolnym, który zgłosił się na rozmowę.
– Zapoznałem się z pańskim CV – uśmiechnął się potencjalny pracodawca. – Z kwitów wynika, że jest pan absolutnie uczciwy. Ciekawe, kto pana podpuścił, że my potrzebujemy kogoś takiego.

Inny znów szef polecił kupić do gabinetu kręcony fotelik.
– To są jedyne obroty mojej firmy – wyjaśnił znajomym.

Natomiast zatroskany dyrektor szpitala po zapowiedziach kolejnej reformy służby zdrowia odkładając skalpel, westchnął:
– Udało mi się tyle operacji. A im ciągle nie udaje się ta jedna: operacja finansowa.

Dlaczego się nie udaje? Dlaczego w wielu dziedzinach jak nie krewa to żenada? W teatrach przed rozpoczęciem spektaklu widzowie słyszą komunikat: Prosimy o wyłączenie komórek! Podejrzewam, że komunikat dla polityków, bądź uchodzących za polityków, brzmi inaczej:
– Prosimy o wyłączenie szarych komórek! No to oni je wyłączają, co zresztą łatwo im przychodzi.

Skutki... Chyba wszyscy kibicowali dziennikarzowi z Polic, skazanemu na odsiadkę. Dziennikarza uratowała ciąża żony i medialna akcja kolegów. Nie interesujących się w ogóle tym, czy skazany miał rację, dochował wierności regułom fachu.

Klatka, kwiatki wręczane dyżurnym sumieniom, wywiady z cudownie ocalonym od więziennego wiktu i spacerniaka – zerkam na ten szlachetny szoł i nagle coś mi się zaczyna kojarzyć. Ależ tak – nie pierwszy to przecież raz piszący wpadł w tarapaty. W II Rzeczpospolitej była to codzienność. Dość przypomnieć takiego tuza jak Stanisław Cat Mackiewicz. W marcu 1939 r. za krytyczne uwagi na temat polityki zagranicznej ministra Becka powędrował na reedukację nie do byle kryminału, lecz do Berezy Kartuskiej. A nie był to pensjonat czy dom pracy twórczej. Jak było z lewicowymi żurnalistami? W lipcu 1936 r. do mieszkania redaktorki „Sygnałów” Haliny Górskiej załomotali policjanci. Rewizja, pogróżki, zastraszanie. Wkrótce po tym najściu „Sygnały” ukazujące się we Lwowie zostały zawieszone. Władze powołały się na ustawę – z 1872 r.! Odwieszenie tygodnika nastąpiło dopiero po kampanii na łamach prasy. I to zarówno liberalnej jak i zendeczałej: solidarność w biedzie dała o sobie znać, kasując podziały. Przykład z innej parafii: procesy nie ominęły satyrycznych „Szpilek”. Dwa najgłośniejsze – o naruszenie dóbr osobistych i obrazę panów Stanisława Piaseckiego i Wojciecha Wasiutyńskiego (1937 r.) i o szerzenie pornografii (1938 r.). Zwłaszcza drugi proces stał się sensacją. Redaktorom groziły wyroki za opublikowanie parodystycznych ogłoszeń drobnych. Jedno z nich: „Zhańbię chętnie blondynkę. Może być z pieskiem. Hoża, parter...”. Eryk Lipiński (jeden z oskarżonych) wspominał po latach, że największe wrażenie na publiczności zrobiła przemowa funkcjonariusza policji, tłumaczącego, iż „oskarżeni pisali w podnieceniu i winni są wzniecania pobudliwości płciowej”.

Jaki zapadł wyrok? Każdy z trzech oskarżonych dostał trzy miesiące więzienia z zawieszeniem na trzy lata. Dlaczego oskarżonych było trzech? Ten trzeci to niejaki Gaik, figurujący w stopce jako „redaktor odpowiedzialny”. W tym miejscu pora na wyjaśnienie, które może się przydać, jeśli dziennikarze dalej będą sądową klientelą. Przed wojną w każdej redakcji trzymano figuranta z tytułem „red. odpowiedzialny”, bo to on brał na siebie winę, on stawał przed trybunałem, on szedł do mamra, gdy sprawy nie dało się wyciszyć. O tych „odpowiedzialnych” mówiono – redaktorzy do siedzenia. Skąd ich brano? Bardzo rzadko bywali nimi żurnaliści. Zwykle kaperowano pracowników drukarni, woźnych, gońców. Dawali nazwisko w zamian za dodatek do pensji. W łódzkiej „Republice” dodatek opiewał na dwadzieścia pięć złotych. Redaktor od siedzenia bywał częstym gościem kryminału. Ale nie narzekał:
– Micha w porządku, wyro wygodne, familia przychodzi w dni widzeń i nie trzeba łazić z bachorami do zoo – zwierzał się panom redaktorom.

Proszę powiedzieć: czy nie czas na wskrzeszenie tego zapomnianego zawodu, w istocie swej inteligenckiego. Bo cóż robi inteligent? Siedzi i czeka. Doczeka się i wtedy dopiero posiedzi. Nikt mu nie powie: Prosimy o wyłączenie szarych komórek.

Z edukowaniem piśmiennych wyrokami i odsiadkami nic a nic nie przesadziłem. Stara to, szacowna tradycja. Pierwszym redaktorem, z którym zetknął się Antoni Słonimski, był wydawca „Sowizdrzała” Władysław Nawrocki. Jego ulubiony aforyzm: „Dobry dziennikarz jest jak dobre jabłko, dojrzewa dopiero na słomie”. Pan Antoni dopisał do tej złotej myśli komentarzyk: „Zarówno jabłka jak i dziennikarze za długo przebywający na słomie przechodzą w następny po dojrzewaniu stan, to znaczy gniją”. I to też się zgadza. Czy nadgnity pismak doceni, w jakich ciekawych czasach żyje, ile jest powodów do optymizmu, niechby nawet trudnego optymizmu, ale zawsze. Ot, choćby złotówka. Znowu się wzmocniła. W sferach zbliżonych do Pruszkowa zaraz na to zareagowano.
– W czym chcesz swoją dolę – pyta Tatunio Chrzestny. – W zielonych, w euro czy w złotówkach?
– W walizce – odpowiada podopieczny.

Polityka 14.2004 (2446) z dnia 03.04.2004; Groński; s. 103
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną