Klasyki Polityki

Akwarium

Co się dzieje, kiedy do więzienia trafia matka z dzieckiem

Więzienie dla kobiet z dziećmi istnieje w Grudziądzu od końca lat 40. Więzienie dla kobiet z dziećmi istnieje w Grudziądzu od końca lat 40. Grzegorz Klatka / Polityka
Dzieci w więzieniach znalazły się nie tyle dla swego dobra, co dla mniejszego zła.
Uznano, że matka może wychowywać w więzieniu nie tylko dziecko, które tam urodzi, ale też może je tam ściągnąć z wolności, byle nie było za stare.Grzegorz Klatka/Polityka Uznano, że matka może wychowywać w więzieniu nie tylko dziecko, które tam urodzi, ale też może je tam ściągnąć z wolności, byle nie było za stare.

Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA 27 maja 2000 r.

Wszędzie szyby. Nie kraty – kraty obecne są tylko dyskretnym cieniem na podłodze, na sprzętach. Szklane tafle oddzielają sypialnię od bawialni, bawialnię od następnej sypialni, a kolejne sypialnie i bawialnie od korytarza. Przezroczyste życie widać z korytarza, ale go nie słychać, zupełnie jakby podglądało się akwarium. Matki z samiczą rutyną karmią, przewijają, wiążą kolorowe gumki na delikatnych lokach półtorarocznych córek. Można by uznać to za jakieś misterium macierzyńskie, gdyby nie świadomość, że większość matek odłowiono do akwarium z mułu, z dna, i nie na pokaz, ale za karę. A dzieci znalazły się tu nie tyle dla swego dobra, co dla mniejszego zła. Zakład Karny nr 1 w Grudziądzu, więzienny Dom Matki i Dziecka.

Aśka jest już teraz starą, dobrą znajomą. Z tych, które siedziały w Grudziądzu jesienią ubiegłego roku, została tylko ona. Powinna być jeszcze Alina, ta na tymczasówce, ale w listopadzie zabrali ją na sprawę do Wrocławia i nie wraca. Podobno tam jest praca dla aresztantów i ona pracuje.

Syn Aliny został w akwarium. Jak długo nie widział matki? Listopad, grudzień, styczeń, luty, marzec, kwiecień, maj...

Kiedy Aśka budzi się w nocy

Kilka razy do dyrekcji zadzwonił mąż Aliny, zapytał, jak zdrowie małego. Dobrze, tylko sporo płacze. Aśka mówi, że jeszcze nigdy nie obudził się ani zasnął bez wrzasku. Aśka opiekuje się synem Aliny. Napisała do Aliny w liście, że mały już chodzi i że mówi mama. – Szkoda, że do mnie, a nie do Aliny – uśmiecha się gorzko Aśka. Alina odpisała, że dziękuje Aśce, jakoś tak krótko i chłodno. Dziwne, w końcu Alina nie jest z dna, bagna, mułu; ładny dom (pokazywała zdjęcia), mąż, dwóch prawie dorosłych synów i córka. I mały, urodzony w Grudziądzu.

Wszyscy powtarzają Aśce: – Ten mały Aliny to twoja przepustka na wolność. W maju Aśce mija połowa kary, będzie wokanda – ewentualne warunkowe zwolnienie. Opieka nad małym Aliny na pewno zapunktuje na Aśki korzyść. Ale i tak opiekowałaby się nim, bo mały jest rówieśnikiem córeczki Aśki, ślicznej, filigranowej. Czasem Aśka budzi się w nocy, bo mały płacze. Widzi, że pierwsze, co mały robi, to patrzy, czy córeczka Aśki jest w swoim łóżku. Córeczka stała się dla małego jedynym punktem stałym w przestrzeni, kojącym, krzepiącym znakiem, że świat się jeszcze nie zawalił. Aśka aż boi się myśleć, co będzie z małym, kiedy one wyjdą na wolność.

Więzienie dla kobiet z dziećmi istnieje w Grudziądzu od końca lat 40., ale jeszcze do połowy 70. wyglądało pewnie dokładnie tak, jak kilka innych ówczesnych więzień. Składało się z cel dla matek i żłobka dla dzieci, z dwóch osobnych światów, odseparowanych kratami i regulaminem, który zezwalał na kontakt co trzy godziny, tyle co nakarmić piersią. Matki chodziły w chustkach i drelichach, dzieci leżały w łóżkach ustawionych w równe rzędy. Dr Barbara Jarzębowska-Baziak pracując w Instytucie Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego przez wiele lat prowadziła badania wśród uwięzionych kobiet. Mówi, że więzienne matki musiały jawić się wtedy więziennym dzieciom jako nieatrakcyjna, bezbarwna odmiana ludzi, besztana wrzaskiem tej drugiej, lepszej, czystej, pachnącej, rozdającej cukierki – cioć i wujków funkcjonariuszy.

W latach 70. pod przewodnictwem Marii Łopatkowej zaczęto tę sytuację czynić bardziej ludzką. Uznano, że dzieci nie mogą być niewinnie karane karą najcięższą, bo nie ma dla dziecka cięższej niż brak matki. Uznano, że matka może wychowywać w więzieniu nie tylko dziecko, które tam urodzi, ale też może je tam ściągnąć z wolności, byle nie było za stare. Uznano bowiem również, że dla człowieka do lat trzech nie mają znaczenia kraty, apele i to, że świat ograniczony jest do niewielkiej przestrzeni za więziennym murem. Zresztą kraty i mury starano się odsunąć z pola widzenia. W Grudziądzu pośrodku więziennych zabudowań zbudowano w 1983 r. nowy budynek z balkonami i wielkimi szybami dzielącymi już nie cele, ale sypialnie i bawialnie, a pod budynkiem postawiono piaskownicę i karuzelę. W Krzywańcu, drugim istniejącym wciąż w Polsce więziennym domu matki i dziecka (podział jest taki, że w Grudziądzu rodzi się i wychowuje dziecko do pół roku, a potem można tu zostać albo ubiegać się o Krzywaniec), osadzone mieszkają w śródleśnych pawilonach. Od lat nie ma drelichów, chustek, mundurów.

Kiedy Aśkę przywieziono do Grudziądza

Aśkę przywieziono do Grudziądza dwa lata temu jako tymczasowo aresztowaną. Kiedy rok temu wyjeżdżała na rozprawę do Łodzi, filigranowa córeczka była już na świecie. Wcześniaczka. Aśka czuła, że córeczka urodzi się za wcześnie, jej poprzedni syn też był wcześniakiem. Tylko najstarszy z całej piątki, piętnastolatek, to wielki chłop, ostatnio bardzo wyrósł.

Więc jest Aśka w tej Łodzi, a tu przychodzi faks, żeby podpisać zgodę na operację córeczki. Wada serca. Sędzia zaproponował, że przerwie sprawę. A Aśka na to, że lepiej, żeby już było po wszystkim, bo na tymczasówce człowiek nigdy nie wie, kiedy go wyrwą z Grudziądza i na jak długo – na obserwację psychologiczną, na przesłuchanie – i kiedy będzie transport z powrotem. Trzeba pisać wtedy prośby do prokuratora, żeby wziął pod uwagę, żeby zrozumiał, żeby zadzwoniono, żeby przekazano informację o stanie zdrowia dziecka.

W piątek był wyrok, poprałam jeszcze sobie spokojnie w poniedziałek w tej Łodzi, a tu wchodzi oddziałowa i mówi: pakuj się do rozmieszczenia. Aśka zwinęła mokre ciuchy, we wtorek wieczorem była w Grudziądzu, już po apelu, próbowała kłócić się na bramie, żeby ją wpuścili na żłobek (tak się tu wciąż mówi – na żłobek), ale nie wpuścili, przenocowała w przejściowej celi. W środę była z córeczką.

Wtedy, rok temu, ostatni raz widziała swoją starszą czwórkę: najstarszego – tego wielkiego, młodszego – czternastolatka, córkę – w ubiegłym roku do komunii i najmłodszego (nie licząc córeczki) – wcześniaka. Nie chce, żeby starsze dzieci widziały ją w więzieniu. Pisze do nich, a one do niej: że pomagają babci, że się słuchają. – Jak to dzieci, nic się nie dowiesz, pewnie cieszą się, że nikt ich nie pilnuje. Pisze do szkoły, a szkoła odpisuje: że w zasadzie jest w porządku, choć są pewne kłopoty (z najstarszym), ale gotowi są wspólnymi siłami...

– Co oni chcą wspólnymi siłami? Jak? Przez telefon, listownie? – zżyma się czasem Aśka. I czeka na wokandę, a starsza czwórka czeka na nią, ale chyba bardziej na siostrzyczkę, pytają w listach, jakie ma włosy, jakie oczy.

Właściwie od razu, jak tylko więzienia dla kobiet z dziećmi uczyniono bardziej ludzkimi, rozpętała się dyskusja, czy to w ogóle ludzkie zamykać niewinne dzieci i – choćby nawet bardzo winne – kobiety. Na łamach „Polityki” w połowie lat 80. wywiązała się głośna polemika między dr Jarzębowską-Baziak i Marią Łopatkową. Pani doktor na podstawie swoich doświadczeń wątpiła: to nie ma sensu, więzienie nie jest dla kobiet, żadne, nawet to przeszklone; kobieta w każdym więzieniu staje się impulsywna, ordynarna, zatraca swą kobiecość; ani się przystosowuje, ani resocjalizuje. A więzienne dzieci? Choćby w przeszklonym Grudziądzu czy śródleśnym Krzywańcu – żyją dalej w sztucznym świecie złych matek i dobrych cioć. Kiedy wychodzą, nieuchronnie przeżywają szok wolności. Tramwaj, pies, ogień buzujący pod płytą w kuchni – od swych podopiecznych dr Baziak słyszała dziesiątki historii o panicznych reakcjach dzieci na normalny świat.

Po artykule w „Polityce” napisał do niej czterdziestoletni mężczyzna. Trzy pierwsze lata życia spędził w areszcie w Warszawie. Matki nie zapamiętał, zostawiła go zresztą w domu dziecka zaraz potem, jak wyszła z kryminału. Zapamiętał strażników. I swój szok, kiedy pewnego dnia, bawiąc się na więziennym dziedzińcu, schylił się po patyk i przez szparę pod bramą zobaczył dziesiątki nóg przedziwnie obutych: w sandały, pantofle, kalosze.

Maria Łopatkowa odpisywała z silną emocją. Więc co? Zabierać im te dzieci? Lepszy byłby dom dziecka? Choroba sieroca, kiwanie się w łóżeczku, zahamowany rozwój?

W latach 80. zamknięto Krzywaniec w oczekiwaniu, że sądy zliberalizują wyroki wobec ciężarnych kobiet i matek małych dzieci. Po dwóch latach otwarto go jednak z powrotem.

Kiedy Aśka siada w kuchni

Helena Reczek, kierowniczka grudziądzkiego domu, mówi, że Aśka jest silna. Rzeczywiście, Aśka, chuda, mała czterdziestolatka, z włosami suto posypanymi siwizną, ze zniszczoną papierochami cerą, z nerwowym uśmiechem, tłumionym, bo zęby, właściwie brak zębów; no więc ta mała Aśka ma przyciągającą siłę.

W akwarium jest jedno takie miejsce, klitka z zakratowanym oknem i kilkoma kuchennymi sprzętami, gdzie można pić mocną kawę, palić papierosy i gadać. Z Aśką gada się dobrze. Jesienią miały taką paczkę do gadania, do śmiechu, do ratowania się śmiechem. Aśka, Alina, Wieśka i jeszcze dwie młode. Alina – wiadomo – we Wrocławiu. Wieśka już na wolności, po ośmiu latach. Najpierw siedziała w normalnym kryminale, potem z przepustki wróciła z brzuchem, w Grudziądzu urodziła córkę, kędzierzawego aniołka i razem doczekały końca kary. Może ten aniołek był specjalnie, żeby nie siedzieć w normalnym kryminale?

Wieśka bała się wolności. Płakała ze szczęścia i ze strachu. Bała się małego miasteczka, braku forsy, braku roboty. Bała się, że będzie ciężko. Pisze do Aśki, że jest ciężko. Nie ma forsy ani roboty. Stara się o mieszkanie, żeby zabrać swoje starsze dzieci od matki. W grudniu powiedzieli jej, żeby przyszła w styczniu, w styczniu – że może w maju. Aśka mówi:– Wieśka jest słaba, Wieśka tu wróci.

Dwie młode też już wyszły. Jesienią pojechały do Krzywańca, ale zaraz miały wokandy, więc długo tam nie zabawiły. Załatwiono im miejsca w domach samotnych matek. Ale gdzie są, co robią – kto to wie? Z Grudziądzem jest tak, że można przegadać razem w kuchni albo na balkonie całe dnie i noce (bo tu się bardzo mało snu potrzebuje), ale potem się te przyjaźnie najczęściej zrywa. Grudziądz jest do szybkiego wymazania z pamięci.

Czasem któraś napisze pocztówkę, list, zadzwoni do pani Heleny Reczek. Że w porządku albo że ciężko. Ale najczęściej milkną. Najbardziej przykro jest wtedy, gdy giną na przepustkach albo wyjeżdżają na sprawę, sąd uchyla areszt i zaraz ściąga je w muł, na dno.

Ich zostawionych dzieci, nie wiadomo dlaczego, najbardziej szkoda. Lepiej mają już te, których matki nie chcą od początku. Bo zanim takie jasno i oczywiście niechciane się urodzi, dyrekcja dba, żeby wszystkie papiery miało w porządku – i te sądowe, i medyczne – i nie musiało czekać na adopcję zbyt długo. Ośrodki adopcyjne są bardzo zadowolone z więziennych dzieci. Na ogół rodzą się zdrowe i duże. Matki nie piją, regularnie jedzą i śpią, lekarz czuwa, dietetyczka czuwa, pielęgniarka – całą dobę. Czasem już po dwóch tygodniach dzwonią z adopcyjnego zapytać, czy maluch ochrzczony. To znaczy, że ma już dom.

Grudziądz ma wysokie notowania. Kilka lat temu wizytowali dom wysłannicy rzecznika praw obywatelskich. W raporcie napisano: „Pobyt osadzonych w placówce jest lekcją życia, kształtującą pożądane postawy macierzyńskie, także wobec dzieci pozostawionych na wolności”. To ważny argument, wręcz koronny za więziennymi domami.

Do Grudziądza wciąż ktoś przyjeżdża: studenci, dziennikarze, ciekawi, ale niechętnie nastawieni. Myślą na początku tak: w porządku, ten tutaj maluch ma z matką dobrze, a co ze starszym rodzeństwem? Wyobraźnia podpowiada: wyrwane siłą, zamknięte w domach dziecka, skrzywdzone. I słyszą, że zwykle krzywda i opuszczenie starszych wcale nie zaczęły się od momentu uwięzienia matki, ale znacznie wcześniej. Że kobiety z Grudziądza w zdecydowanej większości nie były w przeszłości dobrymi matkami. Wiele z nich zostało skazanych z paragrafu: drastyczne zaniedbanie dzieci. Zdarzają się dzieciobójczynie, nie jest powiedziane, że sąd nie da im prawa do bycia matką dla następnych. Często te grudziądzkie matki są złe nie ze złej woli, ani złej natury, ale z tego, że nie miały pojęcia, jak być matką. Bo na dnie dobrych matek nie ma z pokolenia na pokolenie. Matki z mułu powtarzają dzieciom swoje własne dzieciństwo. Niektóre dopiero w Grudziądzu mają czas patrzeć na swoje dziecko i je kochać. Ale być może czasem miłość to tylko część roli, którą mają tu na chwilę do odegrania: – Oczekuje się od nich, że będą dobrymi więźniarkami – mówi dr Jarzębowska-Baziak – a to znaczy, że muszą być dobrymi matkami.

Kiedy Aśka będzie już ze wszystkimi

Aśka jest dobrą matką. Chociaż swojej nie pamięta, zmarła, kiedy Aśka miała dwa lata, nie miał jej kto nauczyć macierzyństwa. Był ojciec, dobry człowiek. No tak, on też nie miał matki. Pewnie nad niektórymi ludźmi przekleństwo wlecze się z pokolenia na pokolenie. Weźmy Hanię. Hania wczepiła się w Aśkę i widać, że Aśka jest dla niej teraz jakimś ostatnim stałym punktem, kojącym znakiem, że świat się jeszcze nie zawalił. Aśka na papierosa do kuchni, Hania za nią. Hania ma 22 lata, brzuch pod brodę, lada tydzień będzie rodzić. Hania miała 13 lat, kiedy umarła jej matka. Nikt nie dociekał na co, może na serce, może to był rak. Piła. Ojciec też pił, zły człowiek, zmarł cztery lata temu. Starsza siostra Hani siedzi w Grudziądzu na innym oddziale, ma synka, ale synek jest w domu dziecka. Hania jeszcze za życia matki trafiła do pogotowia opiekuńczego. Uciekła. Do matki. Potem Hanię zabrali do domu dziecka. Uciekła. Raz, drugi, trzeci. Zakład wychowawczy. Dwa lata. Chciała zamieszkać z siostrą w domu po rodzicach, ale tam nie było życia, wódka, muł i dno. Więc Hania wprowadziła się do ciotki, pod jeden dach z jej upośledzonym 35-letnim synem. Ciotka nie chce już Hani.

Siedzą z Aśką w kuchni i myślą: co będzie, kiedy Aśka zacznie żyć ze wszystkimi swoimi dziećmi? Teraz teściowa, ustanowiona rodziną zastępczą, dostaje pieniądze z kuratorium i rentę. Jeśli Aśka zechce odzyskać pełnię praw nad tamtą czwórką, pieniędzy z kuratorium już nie będzie. Zostanie 570 zł renty. A Hania? Hania nie ma nic. Co ma zrobić Hania, żeby nie oddać dziecka?

Goście, którzy jadą do Grudziądza, myślą sobie tak: w porządku, do trzeciego roku życia dzieciak jest przy matce, ale potem należy go stąd wyrwać, pewnie do domu dziecka, jest tragedia. I dowiadują się, jak sporadyczne są przypadki, że dziecko trzeba zabrać z więzienia, bo już za stare. Helena Reczek zarządza domem w Grudziądzu od pięciu lat i – szczęśliwie – tylko dwa razy musiała aranżować rozstanie matek z dziećmi. Stopniowo, powoli przyzwyczajano jednego malucha do dziadków, drugiego – do domu dziecka, w którym było już starsze rodzeństwo. W pozostałych z górą stu przypadkach udało się tak wszystko zgrać, że matka z dzieckiem któregoś dnia razem wychodzili za bramę. Helena Reczek ma teczkę: domy samotnej matki, organizacje charytatywne, Towarzystwo Uchylone Drzwi, Centrum Praw Kobiet, Monar, kilka pewnych telefonów i adresów.

I co się dzieje dalej? Ile kobiet wraca do mułu, ile zdoła się od dna odbić? Badań się nie prowadzi (wiadomo, nie ma pieniędzy), zresztą przy dzisiejszej ochronie danych personalnych śledzenie losów byłych więźniów jest niemożliwe, co do dzieci zaś to starannie przestrzegana jest zasada, by w papierach nie było żadnego śladu Grudziądza. Dla ich dobra.

A dr Jarzębowska-Baziak twierdzi, że te dalsze losy to byłby ważny argument, wręcz koronny przeciw więziennym domom. Z jej badań wynika, że większość więziennych matek wpada z powrotem w muł, że pieniądze, które wydano na ich pobyt w akwarium, poszły na marne. Że tysiąckroć rozsądniej byłoby je wydać na pomoc tym nieszczęsnym kobietom, ale na wolności, organizując im domy prawdziwe, ucząc zawodu, szukając pracy. Tylko teraz nie ma odważnych, żeby taką dyskusję podjąć. Społeczeństwo chce przecież karać i to coraz srożej. Hania ciężko pobiła Bogu ducha winną kobietę, Wieśka brała udział w rozbojach i włamaniach, Alinie grozi najwyższy wymiar, łatwo się domyślić, w czym rzecz. Jaki procent społeczeństwa odpowiedziałby dzisiaj: OK, w kryminałach zaczyna brakować miejsc, niech więc przynajmniej te baby żyją wolno, w końcu mają dzieci.

Kiedy Aśka zrobiła tamto

Kiedy tamto się stało, ludzie nie wierzyli, że Aśka w ogóle będzie siedzieć. Wszyscy przecież znali Jurka, słyszeli codzienne awantury, widzieli, jak wracał pijany, każdego dnia. Patrzyli, jak Aśka czeka co miesiąc na listonosza na podwórku, a listonosz wiedział, że musi dać rentę Jurka Aśce do ręki, bo jeśli pieniądze trafią do Jurka, to ani Aśka, ani dzieci nie dostaną grosza. Już po sekcji zwłok lekarz powiedział Aśce: – Niepotrzebnie pani pomogła losowi, to i tak były jego ostatnie tygodnie, taką miał wątrobę.

Aśka sama wezwała pogotowie i policję. Dzieci w śledztwie pewnie by jej nie wydały, gdyby tylko poprosiła. Prokurator dziwił się, że dzieci mogą aż tak być za matką. Podobno mężobójczynie – te, które zabijają z upokorzenia, z poniżenia, z wielkiej desperacji – są zwykle wyjątkowo dobrymi matkami.

Wyrok: cztery lata. – Z jednej strony może trochę za dużo – uśmiecha się Aśka swoim nerwowym, tłumionym (przez te zęby) uśmiechem. – Ale z drugiej strony, gdyby w ogóle za takie coś nie było kary, to co druga kobieta zrobiłaby to samo.

Oddzielone wielkimi szybami sypialnie w Grudziądzu są urządzone w rytmie: trzy łóżeczka, trzy łóżka, trzy komody, na komodach – maskotki, zdjęcia. W bawialniach – stół do karmienia dzieci, skrzynia na zabawki. Dwa bliźniacze piętra: sypialnia, bawialnia, sypialnia, korytarz. Na drugim piętrze coś wyłamuje się z oszczędnego, wysprzątanego pejzażu. Małe akwarium z rybkami.

Imiona kobiet zostały zmienione.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Radosław Sikorski dla „Polityki”: Świat nie idzie w dobrą stronę. Ale Putin tej wojny nie wygrywa

PiS wyobraża sobie, że przez solidarność ideologiczną z USA Polska może być takim Izraelem nad Wisłą. Że cała Europa będzie uwikłana w wojnę handlową ze Stanami Zjednoczonymi, a Polska jako jedyna traktowana wyjątkowo przez Waszyngton. To jest ryzykowne założenie – mówi w rozmowie z „Polityką” szef polskiego MSZ Radosław Sikorski.

Marek Ostrowski, Łukasz Wójcik
18.04.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną