Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w listopadzie 2005 r.
W niedzielę 23 października, w dniu drugiej tury wyborów prezydenckich, w Legnicy zaspał palacz Jan B., co wstrząsnęło całą Polską, a zwłaszcza ramówkami telewizyjnymi. Ponadto pokazało się, że w naszym kraju mało kto mieszka tam, gdzie mieszka, oraz ma ten telefon, który ma.
Twardy sen Jana B. spowodował opóźnienie otwarcia o prawie 25 minut lokalu Obwodowej Komisji Wyborczej nr 39 mieszczącego się w siedzibie Ligi Obrony Kraju u zbiegu ulic Piastowskiej oraz Żwirki i Wigury w Legnicy. Nie dowiedziałaby się o tym cała Polska, gdyby Komisja nie podjęła uchwały o przedłużeniu czasu otwarcia lokalu wyborczego o 25 minut i nie przekazała jej do Okręgowej Komisji Wyborczej, a ta do Państwowej Komisji Wyborczej. W tej sytuacji PKW zmuszona była przedłużyć ciszę wyborczą o te 25 minut. Co z kolei spowodowało konieczność dokonania zmian w tzw. ramówkach stacji telewizyjnych transmitujących na żywo finał wyborów prezydenckich. O godz. 20.01 nie można było pokazać wstępnych sondażowych wyników wyborów, na które – jak zapewniali prezenterzy – czekała cała Polska. Ponadto atrakcyjność reklam emitowanych tuż przed godziną zero gwałtownie spadła. I to właśnie oznaczało prawdziwe poważne konsekwencje. Przynajmniej z pierwszych reakcji stacji telewizyjnych wynikało, że wydarza się oto katastrofa.
Katastrofę można było przewidywać od piątku 21 października, kiedy to PKW rozesłała do okręgowych komisji faks z prośbą o niezwłoczne informowanie o przerwach, przedłużaniu lub odroczeniu głosowania, jednocześnie informując, że gdziekolwiek opóźnienie się zdarzy, ogólnopolska cisza wyborcza będzie przedłużona. Do tej pory nie przedłużano, nawet w sytuacji zgonu głosującego (dwa takie przypadki w ostatnich latach) lub fałszywego alarmu bombowego (jeden przypadek, Wałbrzych).