Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 16 maja 2009 r.
Siedziałem w domu, a chlupotało tak potężnie, że aż poczułem mokro w butach. Sprawdziłem krany – wszystkie były zamknięte. Otwarty był tylko telewizor, a w nim transmisja z Wrocławia. Tyle tam powiewało polskich chorągiewek na sali, że patriotyzm wylewał się z niej na ulicę. I to on właśnie wlewał mi się aż do domu. We Wrocławiu przemawiał prezes PiS. Ach, jak on przemawiał! Co zdanie, to oklaski przechodzące w owacje. Zdjąłem przemoczone patriotyzmem buty i suszyłem je na okiennym parapecie, tymczasem napływały nowe fale i miłość ojczyzny sięgała mi już do pół łydki. „Nie chcemy wypowiedzi wysokich urzędników państwowych o rządzeniu dekretami” – mówił Kaczyński. Miło jest przypomnieć, że trzy lata temu publicznie namawiał on dziennikarzy, by odbierali właścicielom gazety i brali je w swoje ręce. Nie trzeba było nawet żadnych dekretów. JK miał księżycową pełnię władzy. Jego był prezydent, większość sejmowa i rząd z dwoma wicepremierami. Pachniało bezprawiem? Ależ skąd! Lider Samoobrony ujmował bezpośredniością, a od wicepremiera z LPR zawiewało dodatkowo brunatnym aromatem.
Furda wspomnienia, co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Liczy się dziś! A ja dziś siedziałem już do pasa zanurzony w patriotyzmie. „Nie chcemy spolityzowanego wymiaru sprawiedliwości, który stosuje różne miary i który jest wynajęty do dręczenia naszego drogiego ministra Zbigniewa Ziobry”. Przyznaję, że się uśmiałem, bo to dowcipne było. Dręczony Ziobro, poraniona Fotyga. Można powiedzieć – masakra! Z głową zanurzoną w patriotyzmie, bo właśnie sięgałem po pióro, które mi wypadło i utonęło, nie opuszczałem stanowiska. „Trzeba prawdziwej oświaty. Trzeba uczyć polskie dzieci, jak być Polakami” – mówił dalej przewodniczący PiS.