Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 12 czerwca 2004 r.
Moje osobiste straty spowodowane zagrożeniem terrorystycznym są następujące: Po pierwsze, wątpię, bym kiedykolwiek w Warszawie jechał metrem. Nie jest to strata przesadnie dotkliwa, ponieważ nigdy jeszcze nie jechałem w Warszawie metrem, na dobrą sprawę nie wiem więc, co tracę. Tak czy tak jednak da się powiedzieć, że terroryzm zabrał mi metro, zabrał mi nadzieję na przejażdżkę metrem.
Po drugie, terroryzm zabrał mi Dworzec Centralny. Ze strachu przed podłożonym w podziemiach ładunkiem prawie przestałem tam bywać, a jak bywam, to sporadycznie, bez dawnych kontemplacji. Uważniej przyglądam się bagażom podróżnych, reklamówkom kloszardów, a mnogie w tym miejscu punkty handlowe rozważam pod względem ich przydatności dla złowrogich celów Al-Kaidy i z trwogą stwierdzam: przydatność ta jest znaczna.
Słowem mój sprzeciw wobec terroru nie bierze się wyłącznie z ogólnego humanizmu, ale z dodatkowych osobistych powodów i z wymiernych strat. Boję się mocniej, mój strach może się wydawać śmieszny – tym jest poważniejszy. Boję się i nic na to nie poradzę, czuję się jak człowiek, który całe życie nie zaznał trzęsienia ziemi, bo żył na terytorium asejsmicznym i nagle się dowiaduje, że jego terytorium asejsmiczne już nie jest, a nawet przeciwnie. Nadzieję na to, że nie będzie trzęsienia ziemi, pozostaje czerpać z nieodpartego faktu, że dotąd go nie było – nie jest to argument mocny dla zneurotyzowanych histeryków.
Tym pilniej śledzę wszelkie sposoby walki z terrorem, tym goręcej kibicuję sposobom skutecznym, tym większy mam problem z budzącym planetarny sprzeciw zwalczaniem terroru drogą tortur i tym uważniej przeczytałem doskonałą rozmowę z Joanną Tokarską-Bakir („Tygodnik Powszechny” nr 23), w której to rozmowie sprawa tortur w Abu Ghraib oświetlona jest dokumentnie, wszechstronnie i wyczerpująco.
Oświetlenie to bierze się głównie z rozległych lektur i szczerze powiedziawszy jeszcze parę lat temu teza, iż jakikolwiek intelektualista, jakakolwiek intelektualistka wprawnie referuje, analizuje i świetnie zna zjawiska bólu, upokorzenia, uwięzienia, gwałtu, zniewolenia, realia więzienne, wojenne itp. – ponieważ sporo na ten temat czytała, otóż jeszcze parę lat temu teza taka zdałaby mi się śmieszna – na wywiad zareagowałbym z felietonowym przytupem i obficie przytaczając pewną gombrowiczowską postać, co raz po raz w notatkach, książkach, a papirach gmera i na wszystko znajduje tam gotową odpowiedź – dowodziłbym, jak to znana antropolożka (nie antropolog, jak pisze zniewolony przez brzydkie stereotypy „Tygodnik Powszechny”) z rzeczywistością jest na bakir.
Bibliografia mechaniki okrucieństwa czy architektury pokus zła, przytoczona przez Tokarską-Bakir, jest faktycznie jak na gazetową rozmowę obszerna, eseistka faktycznie raz po raz „w papirach grzebie” i przytacza dzieła a to Samuela Olinera, a to Zygmunta Baumana, a to Jamesa Giliagana, a to Ervinga Goffmana, a to Gunnara Myrdala, a to Elaine Scarry, wymienia Browninga, Goldhagena, Dostojewskiego, Orwella, Klemperera, Zimbardo, Milgrama itd. Niesłychanie łatwo jest w takim kontekście wszcząć aksjologiczny raban, że niby gdzie wymienione dzieła, a gdzie wojenna rzeczywistość, gdzie myśli uczonych, a gdzie myśli torturujących i torturowanych, gdzie głowy teoretyków rzeczywistości, a gdzie głowy Rumsfelda czy Busha.
Gdzie? Daleko. Bardzo daleko i nie ma co kwestionować tej odległości, nie ma co ironicznie sugerować, że amerykańskim żołnierzom, ich przywódcom, a też dręczonym przez nich jeńcom przydałby się krótki kurs antropologii kultury, ponieważ w przeciwnym wypadku nigdy nie zrozumieją, co czynią. Nie. Ludzkość, cała ludzkość nigdy nie zrozumie tego, co czyni, ludzkość zawsze i w znacznej mierze powolna będzie krwawym i mrocznym popędom, ludzkość, cała ludzkość nigdy żadnych ważnych fakultetów nie ukończy, ważnych klasycznych pozycji ani nie przeczyta, ani z nich wniosków należytych nie wyciągnie. W tym znaczeniu kluczowy dla wywodów Joanny Tokarskiej-Bakir jest postulat, by Europa (ludzkość) skupiała się na „wartościach takich jak wolność i wiedza – tych dwu, i koniecznie razem!”. Istotnie wolność trwoniąca wiedzę, zaniedbująca edukację – trwoni samą siebie.
Z drugiej strony, przecież wszystkiego ani się nauczyć, ani przeczytać niepodobna. Zwłaszcza nauczyć się tyle, ile umie, i przeczytać tyle, ile przeczytała Tokarska-Bakir. Tyle nie przeczyta nie tylko amerykański żołnierz, islamski terrorysta, Donald Rumsfeld, prezydent Bush, Marian Stala, tyle nie przeczytam nawet ja, choć czytam sporo. Jestem wszakże od nich w lepszej sytuacji, nie muszę czytać tego, co czyta Tokarska-Bakir, wystarczy mi, że przeczytam Tokarską-Bakir. Tak działa jeden z podstawowych mechanizmów edukacyjnych. Ktoś czyta, aby nie czytać mógł ktoś. Przy czym, żeby tryby się obracały, ten, który nie czyta, musi przynajmniej tego, który za niego czyta – przeczytać. Taki jest też mechanizm powstawania ciągłości tradycji literackiej, twórca dzisiejszy może nie mieć zdrowia do pilnej i całościowej lektury dzieł np. Fryderyka Schillera, ale do pilnej i całościowej lektury dzieł Manna, który w całości Schillera przeczytał, winien mieć zdrowie.
Miałem nie tylko zdrowie, ale i zapał do czytania Tokarskiej-Bakir i zdaje mi się, że autorka w sprawie tortur w Abu Ghraib daje dwie tezy. Jedna poparta eksperymentami psychologicznymi jest taka, że immanentnie drzemiące w człowieku zło (każdy ma w sobie uśpionego Eichmanna) specjalnie łatwo ujawnia się w strukturach grupowych, zamkniętych więziennych, w takich miejscach nieraz spontanicznie dochodzi do eksplozji okrucieństwa. Druga teza, pragmatyczna, jest taka, że to, co się działo w irackim więzieniu, było precyzyjnym rozpracowywaniem więźniów podsuniętym personelowi przez fachowców świetnie znających świat arabski. Nie mam zamiaru sugerować, że są to tezy sprzeczne, bo nie muszą być sprzeczne, nie jest w końcu wykluczone, że wśród ludzi wyedukowanych, jak fachowo dręczyć islamistów, wybuchła spontaniczna chęć sadyzmu, podczas którego to wybuchu wyuczone metody stosowano. Nie mam też zamiaru usprawiedliwiać cudzysłowowego tonu, z jakim o sprawie tortur piszę, nie bierze się on z wrodzonego cynizmu, a ma się rozumieć z czytania. Moja osobista bibliografia tortur poszerzona została ostatnio o książkę Janusza Tazbira „Okrucieństwo w nowożytnej Europie” i nie taję, że niektóre fragmenty tego dzieła, czy się chce, czy nie chce, spojrzeniu na sławetne fotografie przydają nieco dystansu.
Taka jest pointa mojego felietonu, nie jest ona tak mistrzowska jak pointa wywiadu Joanny Tokarskiej-Bakir, ale też jest niezła.