Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w grudniu 2006 r.
Jolanta i Konrad Czaplińscy z Zielonej Góry znaleźli przed dwoma laty małe nieopierzone pisklę. Pani Jolanta zaczęła je karmić kawałeczkami mięsa. Pisklę, wiecznie głodne, posłusznie otwierało dziób. Wyrosła z niego sroka Kaśka.
Kiedy żył jeszcze stary jamnik, Kaśka zaczepiała go, domagając się, żeby ją ganiał. Jest urodzoną kleptomanką. Rodzina musi uważać na tabletki i żeby, broń Boże, nie położyć na widoku na przykład obrączki. Nie wolno kraść – mówi pani Jolanta. Kaśka rozumie i udaje, że to coś świecącego nic a nic jej nie obchodzi. Domownicy zajmują się rozmową, wtedy Kaśka momentalnie podfruwa, cap za pierścionek i do klatki. Tam chowa swoje skarby.
Kiedy widzi kieliszek z alkoholem, przylatuje i moczy w nim dziób, ale pijaczką nie jest. Potrafi wykąpać się w łyżce wody i domaga się wtedy suszenia suszarką do włosów, co uwielbia.
Gdy pani Jolanta jest smutna, ona też smutnieje. Pięknie gwiżdże i śpiewa. Daje buzi, ale tylko pani Jolancie. Pewnie uważa ją za matkę i za srokę.
Janusz Kraczek, leśniczy z Taftowa niedaleko Olsztyna, mówi, że dzik wychowany przez człowieka i wypuszczony do lasu, kiedy zobaczy zbliżającego się człowieka, może go zaatakować: oto inny dzik, którego nauczył się nie bać – to nic, że dwunożny – śmie wchodzić na jego rewir.
Ten wypuszczony poczuł się dzikim dzikiem. Wrócił do swoich. Adam Wajrak, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, jest szczęśliwy, kiedy uratowane przez niego zwierzę coraz rzadziej go odwiedza, traci udomowienie i odzyskuje tożsamość.
Jego kruk Kura nie wie, czy jest krukiem, kurą czy czymś innym. Wiedzie beztroskie życie, nie martwiąc się o przeżycie. Ale z pewnością nie jest szczęśliwy. – Czy ktoś z nas byłby szczęśliwy, gdyby wychowywały go pawiany i musiałby potem pośród nich żyć? – pyta Wajrak ludzi, którzy chcieliby „oswoić dzikie zwierzątko”.
Wrona zwana Wronią
Zwierzę z defektem, kalekie, uratowane przez człowieka i przez niego oswojone – to inna sprawa. Nie może już wrócić do swoich, byłby to dla niego wyrok śmierci. Dr Andrzej Fedaczyński, lekarz weterynarii z Rzeszowa, ma pod opieką 26 bocianów. Było ich sto, ale reszta już poleciała. Te, które pozostały, szarogęszą się, jak im się podoba. Lubią wyciągać sztućce z szuflady i upuszczać je na podłogę. Jak tylko zjawi się na działce przyklinicznej obcy pies albo kot, bociany, klekocząc przeraźliwie, ruszają do ataku, a za nimi biegną ujadając psy.
Bociany zapomną o brzęczących na kamiennej posadzce sztućcach, kiedy wydobrzeją i będą już mogły wiosną odfrunąć. Ale Napoleon, kaleka, zostanie na zawsze. Będzie musztrował jak zwykle inne bociany i zachowa pierwszeństwo w kosztowaniu jedzenia.
Kura Wajraka też zostanie, choć on nad tym boleje.
Całe życie przeżyła Wronia u Wiesława Nowickiego, ornitologa, którego boją się inwestorzy, bo nieustraszony jest w walce o prawo do życia ptaków w Warszawie. Wronę o imieniu Wronia pan Nowicki znalazł w ogrodzie botanicznym. Stare wrony się nią nie opiekowały. Nie wyrosły jej lotki i nie mogła prowadzić życia prawdziwie wroniego. Nigdy nie wzleciała w górę. Pan Nowicki rozkładał jej w domu na podłodze gazety. Nie przekraczała granicy papieru. Gazety na ziemi były jej przestrzenią życiową. Nie znosiła brania na ręce. Do ogrodu przy domu przenosiło się ją na taborecie niczym na tronie. Chodziła po ziemi jak kura.
Po kilkunastu latach zachorowała na zaćmę i oślepła. Cierpiała też na ptasią gruźlicę. Mimo to żyła w domu Wiesława Nowickiego 24 lata i 5 miesięcy, sędziwy wiek. Upadła w płytkiej miseczce z wodą, którą miała od lat, i od leżenia w wodzie dostała paraliżu. Choć ratowana, umarła tego samego dnia. Była bardzo z opiekunem związana. – Ale nigdy – mówi ornitolog – nie miałem z nią takiego kontaktu jak z moim psem.
Chociaż Julian Desselberger, przez którego dom przewinęło się niemal 1400 ptaków, z czego ponad połowa została wypuszczona na wolność, a reszta została domownikami, uważa, że między człowiekiem a dzikim ptakiem jest możliwy stosunek głęboki i serdeczny. Po śmierci żony pan Julian oddał ptaki do woliery zbudowanej w warszawskim zoo. Teraz ratuje i wypuszcza tylko jeżyki. Wychowywanie tych ptaków jest bowiem zajęciem, jak mówi, kameralnym i nie wymaga przystosowania domu do roli ptasiej kliniki.
Zając rozumie i odchodzi
Dla psów i kotów ludzie są częścią świata, są wpisani w ich życie. Dzikie zwierzę w naszym świecie zawsze będzie, mniej lub bardziej, cudzoziemcem.
Nawet jeśli się bardzo przywiąże. Żuraw pana leśniczego z Taftowa, Rezydent, chodził za nim jak pies, towarzyszył w obchodach lasu: ja żuraw i ty żuraw. Zaczął jednak atakować wszystkich obcych, ich oczy były w niebezpieczeństwie. Napadł raz na chłopaka wysiadającego z samochodu, nie żałując dzioba. Musiał powędrować do woliery. Z niej na szerokie pola nie było już drogi. Tam czekałaby na niego tylko śmierć.
Ignacy Sernich, który na obrzeżach Puszczy Kampinoskiej miał letnią chatę, znalazł w lesie sarenkę i wykarmił butelką i smoczkiem swej córki. Obie rosły szybko na mleku. Goście zachwycali się oswojoną Basią. Gospodarze wyjechali na zimę do miasta i opiekę nad sarną w ogrodzonej zagrodzie powierzyli miejscowemu rolnikowi. Sarna wymaga bogatej kombinacji roślin do jedzenia. Rolnik karmił ją jak krowę. Nie dożyła wiosny.
Zabierając Basię z lasu pan Sernich wyrządził jej z pewnością krzywdę – mówi leśniczy Kraczek. Sarnie niemowlę ma sierść wtapiającą się w podłoże. Trudno je zauważyć, kiedy leży zwinięte czekając na matkę i trudno wywąchać, bo pozbawione jest zapachu. Matka, która już pachnie sarną, trzyma się na uboczu, przychodzi karmić swoje dziecko i znów idzie na stronę. Człowiek znajduje „opuszczone” sarnię i zabiera je litościwie do domu, krzywdząc okrutnie.
Właściciele, nie wiedząc, co z taką dorosłą Basią zrobić, próbują oddać ją do leśnych azylów dla zwierząt, które prowadzą niektórzy leśnicy-hobbyści, wykładając na to, bywa, własne pieniądze.
Ale co zrobić na przykład z oswojonym zającem? Barbarze Krukowskiej, dyrektorce sanatorium w Horyńcu Zdroju na Roztoczu, przyniesiono z pola zajączka, który mieścił się na dłoni. Został nakarmiony mlekiem z butelki ze smoczkiem i położony do pudełka. W nocy skoczył na łóżko, wszedł pod kołdrę i ułożył się przy plecach pani Barbary, która przez całą noc nie zmrużyła oka ze strachu, by go nie zadusić. Odtąd zając życzy sobie spać z opiekunką na stałe.
Nie znosi, jeśli się pogładzi najpierw kota, a później jego. Domownik zostaje za to ukarany ugryzieniem (lekkim) albo drapnięciem. Pragnie być na pierwszym planie w sprawach głaskania oraz karmienia. Uważa, że kable w mieszkaniu są do przegryzania, a włosy opiekunki do wygryzania. Jest mądry. Zając, prosi pani Barbara, jestem zmęczona, daj mi teraz spokój. Zając rozumie i odchodzi. Jest czysty – załatwia się jak kot do kuwety.
Dr Dorota Sumińska, autorka książek, audycji telewizyjnych i radiowych o zwierzętach, opowiada, że oswojony zając jej matki zabił się, uderzając w pędzie o jakiś sprzęt domowy, w czasie rui musiał mieć bowiem teren do szalonych harców, a mieszkanie było na to za małe.
Park przy pałacu, w którym mieści się sanatorium w Horyńcu, jest miejscem spacerów kuracjuszy przyjeżdżających, jak niegdyś król Jan Sobieski, do tutejszych wspaniałych wód siarkowych. W ogrodzie żyją też pałacowe koty. A wypuścić zająca na pola to – jak mówi Adam Wajrak – jakby go wystrzelić na nieznaną planetę, nie poradzi sobie wychowany przez ludzką, a nie zajęczą matkę. A przecież, jak powiedział lis Małemu Księciu: oswoiłeś mnie, więc stałeś się za mnie odpowiedzialny. I co robić z zającem?
Wilk bardziej niż pies
Krokodyla kup mi luby – rozkazywała bohaterka komedii Fredry ukochanemu. Albo niedźwiedzia z kółkiem w nosie, bywało, albo orła w klatce. Człowiek udowadniał przez wieki, że może, jeśli będzie miał taki kaprys, stać się panem dzikiego stworzenia. A nawet zdobyć jego przyjaźń i oddanie, tak jak kota czy psa. Dzikie zwierzęta zjawiają się i dziś w naszych domach. Z litości dla nich, z przypadku, z niewiedzy.
Musimy jednak zgodzić się z tym, że oswajanie dzikich zwierząt dla celów naukowych jest uprawnione. Wiedza, którą się o nich zdobywa, służy też ich dobru. W Stacji Doświadczalnej Katedry Zoologii Akademii Rolniczej w Poznaniu, mieszczącej się w Stobnicy, żyje 10 udomowionych wilków. Są bardzo przyjacielskie. Kiedy do ich zagrody weszła dr Sumińska, oblizały jej twarz od ucha do ucha i domagały się głaskania. – Ich stosunek do człowieka – mówi prof. Andrzej Bereszyński, kierownik Katedry – jest taki, jakie jest jego odniesienie do innych zwierząt i ludzi. Nie dla wszystkich są serdeczne. Testują nowych. Niektórych nie akceptują.
Są bardziej emocjonalne i bez porównania inteligentniejsze od psów. Oswajanie ich jest niezwykle trudne i stanowi ewenement. Aby je oswoić, pracownik Stacji w Stobnicy przez z górą miesiąc przebywał z nimi bez przerwy w pokoju, do którego nawieziono piasku. Co kilka godzin karmił wilczęta z butelki. Stał się dla nich matką, waderą. Potem przeniósł się z wilczętami do ogrodu, gdzie ustawiono namiot. Przebywał z nimi znów bez przerwy ponad miesiąc.
Wilki pokonały strach przed człowiekiem, oswoiły się. Powstają o nich prace naukowe, na przykład o ich komunikowaniu się głosowym.
Te urodzone w niewoli są zapewne szczęśliwsze od pierwszych, które trafiły do Stacji ze swobody. Niezwykle piękne, leczone, hołubione, będą żyły dłużej niż w naturze, gdzie muszą walczyć o przeżycie.
– Lecz najpiękniej jest – mówi Wajrak – gdy ani dzikich zwierząt nie oswajamy, ani do nich nie strzelamy dla rozrywki, ale pozostając w swoich przestrzeniach życiowych darzymy się wzajemnie szacunkiem.
Mieszkanka wsi pod Puszczą Białowieską podkarmia żubra. Zwierzę przychodzi, zjada jakieś obierki i idzie do siebie. Dla ludzi to coś zagrażającego: dziki zwierz tak bardzo blisko człowieka. Wywieziono go więc 30 km dalej w głąb puszczy, ale wrócił. Znów przychodzi.
Nikt nikomu nie wadzi – zwierzę człowiekowi ani człowiek zwierzęciu. Nikt nie głaszcze, nie morduje, nie oswaja, wszystko zostaje na swoim miejscu w starym odwiecznym porządku.