Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 16 lipca 2014 r.
Jak nazwać wojnę, która toczy się w Polsce – kulturowa, religijna, cywilizacyjna, polityczna, polsko-polska? Bóg (jeśli w ogóle istnieje) wie. Zanim jednak o wojnie – najpierw o czytaniu. Niedawno zapytałem wnuka, ile stron przeczytał w swojej książce. – Trzydzieści procent – odpowiedział, gdyż czytając na Kindle’u, każde dziecko wie, ile procent męczarni ma już za sobą. Jak zachęcić dzieci do czytania i czy w ogóle warto, bo podobno książki są passé – oto jest pytanie.
„Gazeta Wyborcza” informuje, że w USA potrafią zmierzyć, jak długo ludzie wytrzymują z daną książką na nośniku, po ilu stronach, a raczej procentach, ją rzucają. Okazuje się, że wspomnienia Hillary Clinton czytelnicy porzucają po zaledwie 2 proc. (33 strony) lektury, autobiografię jej męża Billa – po 15 proc., Baracka Obamy – 18 proc., a klasyczną powieść „Wielki Gatsby” – po 28 proc. Już nie tylko zawartość alkoholu, ale i moc książek, a pośrednio i autorów(-ek), będzie można przeczytać na okładce. Danuta Wałęsowa – 37 proc., Małgorzata Tusk – 23 proc., Katarzyna Grochola – 45 proc. To samo będzie dotyczyć gazet i czasopism. „Z naszym pismem wytrzymasz najdłużej – aż 4 minuty”. „Piąta minuta gratis”.
Najbardziej obrotne gazety będą dołączać do każdego egzemplarza taśmy z podsłuchami.
Znany filozof amerykański Michael Sandel, który niedawno był w Polsce (co ja piszę „był w Polsce”, należy pisać „gościł w naszym kraju”), wiemy nawet (trzeba napisać: POLITYCE udało się ustalić), że był nawet w Pałacu Prezydenckim, więc ten filozof w pasjonującej książce „Czego nie można kupić za pieniądze” pisze, że niektóre szkoły w USA zaczynają już płacić dzieciom za każdą przeczytaną książkę. (Za dobre oceny i rozwiązane testy płacą już dawno, ale tylko niektórzy…). „And it works!” .
Najlepiej gratyfikacje pieniężne sprawdziły się wśród drugoklasistów w Dallas – pisze Sandel: dzieci, którym płacono 2 dol. za przeczytanie książki, osiągnęły lepsze wyniki w przeprowadzonych pod koniec roku testach umiejętności czytania ze zrozumieniem.
Deszczowy weekend 12–13 lipca trzeba było jakoś spędzić, żeby dotrwać do meczów. Postanowiłem przeczytać ze zrozumieniem „Gazetę Wyborczą”, gdzie z przejęciem śledzę polsko-polską wojnę religijno-kulturowo-cywilizacyjną. Na pierwszej stronie komunikaty z frontu są dobre. Marek Beylin z satysfakcją odnotowuje porażki „Kościoła inkwizytorskiego”. In vitro? Rząd wprowadził program finansowania in vitro. Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Rząd konwencję podpisał. Gender? Znowu sukces: ożywił namysł nad dyskryminacją. „Golgota Picnic”? Biskupi ponieśli klęskę, sprawili, że wysłuchały jej tłumy w wielu polskich miastach.
„Dobra nasza” – pomyśli oświecony czytelnik, wiedząc, że biskupi nie mają też lekko na tyłach, w kwaterze głównej. Niedawno, z inspiracji Stolicy Apostolskiej, poczuli się zmuszeni do przeproszenia za pedofilię – zjawisko, którego w polskim Kościele ponoć nie było, którego istnieniu długo zaprzeczali. Seks duchownych z nieletnimi owszem był, ale tylko w Bostonie, gdzie Kościół wypłaca pokrzywdzonym milionowe odszkodowania (u nas to się nie przyjmie). Słyszałem w restauracji Sowa and his boys, że pewna posłanka wystąpi do śp. Komisji Majątkowej z żądaniem wypłaty przez Skarb Państwa odszkodowań ofiarom molestowania w parafii.
Entuzjastyczne komunikaty z frontu na pierwszej stronie „Gazety” pozostają w pewnej sprzeczności z tym, co ja widzę i słyszę dookoła, a mianowicie, że to nie nam, ale „im nie jest wszystko jedno”. Pikietować wystawę? Podpalić tęczę? Wybuczeć prelegenta? Zakłócić odczyt? Zerwać przedstawienie? Przegonić sztukę z Malty? Bronić dyrektora pod szpitalem? Popierać swoich przed redakcją lub pod Polskim Radiem? Stawić się na apel arcybiskupa? – Proszę bardzo! Kościoły może pustoszeją, ale place i ulice – nie. I zawsze można liczyć na patriotycznych kiboli.
Dlatego bliższa niż pogodny komunikat red. Beylina jest mi ocena profesor Ewy Łętowskiej (byłaby świetnym prezydentem, a właściwie świetną prezydent RP!), wyłożona w tejże „Gazecie”. Miejscem narastających konfliktów – pisze pani profesor – stały się kolejno: kultura (co ma, a co nie ma być prezentowane w teatrach, kinach, galeriach), edukacja (od przedszkolnej po uniwersytecką), Komisja Majątkowa, sądownictwo (gdzie działa zasada in favorem Ecclesiae), prymat prawa boskiego przed ludzkim głosi się bez cienia oficjalnego sprzeciwu w czasie spotkań w Kancelarii Strażnika Konstytucji. Apetyt, energia, cierpliwość są po stronie Kościoła. „And it works”: począwszy od 1991 r. rośnie liczba posłów, którzy odwołują się do Boga. 1991 r. – 70 posłów, 1993 r. – 17, 1997 r. – 280, 2001 r. – 220, 2005 r. – 330, 2007 r. – 400, obecnie 372. Żebyśmy mieli taki wzrost PKB! Trzeba się zgodzić z opinią pani profesor, że w relacjach państwo–Kościół parytet wiedzy, woli, kompetencji i determinacji jest zachwiany. „Na niekorzyść państwa oczywiście”.
Rozbieżność pomiędzy tym, co pisze „Gazeta” na pierwszej i na dalszej stronie, przypomina mi pretensje, jakie w czasach minionych władza miała do POLITYKI: Na pierwszych stronach wszystko cacy, a na ostatniej felietoniści wszystko psują. Pierwsze strony dla aktywu, a ostatnie dla czytelników.
PS Ogłoszenie w „Gazecie Stołecznej” 8 lipca: „Firma MEDARD szczerze przeprasza Pana Daniela Passenta oraz Jego córkę/wnuczkę za niezbyt elegancką obsługę podczas próby dokonania zakupów artykułów szkolnych. Proszę przyjąć zapewnienie o naszym niewymuszonym szacunku dla Pana. Za firmę (…)”. Szanowni Państwo! Proszę przyjąć zapewnienie, że ja nigdy w Państwa sklepie nie byłem. To jakiś mój sobowtór grasuje na mieście. Następnym razem jak przyjdzie – można go oblać atramentem. Najlepiej sympatycznym.