Jeszcze trzy lata temu widok z sołtysowego okna przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy: ruina hotelu robotniczego, szczury i powybijane okna.
Teraz wieczorami sołtys Grądów Woniecko Stanisław Bastek siada przy oknie w barakobloku numer 11 i wpatruje się w gęste światła zawieszone nad spacerniakiem. W ciepłe mrugające okna budynku głównego oraz piękne samochody na podjeździe, wszystkie nowe, wyprodukowane po 1990 r.
Nowy zakład karny stoi bliziutko, 300 m za łąką, ale od popegeerowskiego barakobloku nr 11 oraz od całych Grądów Woniecko koło Łomży dzielą go lata świetlne. W zakładzie dobrobyt, wieś zalewa bezrobocie. Dwa światy łączy jeszcze cieniutka stróżka inicjatywy społecznej kierownika kryminału Piotra Wycika oraz konfundujące słuchacza marzenie, werbalizowane publicznie przez sołtysa: – Nie ma człowieka, który nie myślałby o tygodniowym urlopie w czystym, sytym kryminale.
Grądy Woniecko awansowały w 1961 r., upadły trzydzieści lat później i nie ma dobrych rokowań na ich zmartwychwstanie.
Do początku lat 60. były niewielką wsią otoczoną przez bagna i bobry. Ścieżka do szosy na Łomżę zatapiana na przednówku, kilka glinianych chat. W 1961 r. zapadła w Warszawie decyzja o wielkim awansie Grądów. Wybudowano nowoczesny Kombinat Łąkarski PGR Wizna. „Chaty giną wśród nowych bloków” – cieszyła się telewizja. Gospodarstwo liczyło: 5 tys. hektarów pastwisk, 12 tys. krów, 15 obór. Wybudowano kino, dom kultury, duży sklep, szkołę, żłobek, przedszkole. W 25 barakoblokach zamieszkało 1200 pracowników sprowadzonych z okolicy. Prąd płynął za darmo, każdemu przydzielono chlewik, niektórym talon na Wartburga.
W 1991 r. PGR stracił dotacje państwowe, dwa lata później upadł, tysiąc osób straciło źródło utrzymania, wieś zaczęła zarastać łąką.