Klasyki Polityki

Klaber, ósme pokolenie

Filtry. Na happeningi, koncerty, imprezy zjeżdżali się tu ludzie z całej Polski. Dziś klub już nie istnieje. Filtry. Na happeningi, koncerty, imprezy zjeżdżali się tu ludzie z całej Polski. Dziś klub już nie istnieje. Naroj / Polityka
W klubie jest przytulnie, bezpiecznie i elitarnie. Elitarność czerpie się z głębokiej kanapy, niebieskiego drinka, modnej muzyki i pięknych ludzi wkoło. Z wiedzy, że tylu innych kręci się na zewnątrz z wyrokiem: nie wchodzisz. Oraz że to samo o tej samej porze dzieje się w Berlinie, Londynie i Nowym Jorku.

Bywalcy klubów mówią na siebie z angielska klaberzy. Klaber uprawia klabing, czyli – słownikowo – regularne bywanie w klubach, włóczenie się wieczorami po knajpach i spotykanie tam znajomych.

Moda przyszła do Polski na początku lat 90. z Berlina i Londynu razem z muzyką techno. Dziś serwisy internetowe o klabingu wymieniają ponad 70 klubów w samej Warszawie. Nie licząc tych określanych jako no lejbel (bez nazwy), o których wiedzą wtajemniczeni. Jeśli coś wiąże dzisiejsze miejskie kluby z angielskimi klubami dżentelmenów, to właśnie wtajemniczenie, poczucie bywania w godnym siebie otoczeniu. Klaber w miłym towarzystwie odreagowuje stresy dnia, luzuje smycz, gasi diodę z napisem praca lub szkoła.

W klubie bywa się po to, żeby porozmawiać ze znajomymi, ale głównie żeby udowodnić wszystkim, że się żyje, trzyma się rękę na pulsie miasta. W klubie ludzie oglądają siebie nawzajem, swoje metki, kto jest bardziej trendy (nadąża za modą) – opowiada Aga, szefowa działu w polskiej wersji amerykańskiego magazynu dla młodych kobiet. – Kiedy zdarza się, że do klubu przyszło mniej osób niż zwykle, wybucha towarzyska panika. Ludzie dzwonią do znajomych i pytają, gdzie dzisiaj impreza.

W wyborze klubu panuje dowolność: klaber decyduje, czy dzisiaj ma filing (nastrój) na głębokie pluszowe kanapy i densflor (parkiet) w drewnianą mozaikę. Czy może tańce na gołym betonie, siedzenie na uratowanych spod śmietnika tapczanach i dziurę czasoprzestrzenną, która powstaje z braku okien.

Jedni z właścicieli klubów mówią: kultura i inwestują w nagłośnienie albo w scenę teatralną. Inni wolą kasę – chlapną białą farbą po ścianach, włączą ultrafiolet w kiblu i wynajmują panienkę do gięcia się na rurze. Klub klubowi nierówny, według bywalców słowo klub ma zbyt dużą pojemność znaczeniową.

Polityka 48.2002 (2378) z dnia 30.11.2002; Społeczeństwo; s. 72
Reklama