Latania z niczym nie da się porównać – powiada, siadając w oryginalnym fotelu lotniczym z katapultą, w swoim trzecim warsztacie, wybudowanym między chałupą, ogrodem a polem. – Nie ma nic piękniejszego od latania.
Pierwszy warsztat, jeszcze w latach pięćdziesiątych, postawił jego ojciec, specjalista pierwszego stopnia od maszyn parowych. W latach 60., kiedy warsztat był już za mały dla ojca i syna, czyli dwóch specjalistów, Paweł Bajko dobudował obok drugi, z małą kuźnią. W latach 80., gdy rozwinął skrzydła – robił już przeróżne maszyny, w tym sanie motorowe z silnikiem samolotowym, w ogrodzie stał szybowiec i kukuruźnik, a on przymierzał się do budowy Experimentala, pojazdu będącego wypadkową samolotu, czołgu i ciągnika – trzeba było dobudować trzeci warsztat.
– Suniesz po pasie startowym, patrzysz na prędkościomierz i jak on ci pokaże 150–160 km na godzinę, ciągniesz w górę – rozmarza się. – Przez chwilę słyszysz jeszcze łomotanie kół o spojenia betonu, potem cisza. Idziesz w górę, wciska cię w fotel, ziemia ucieka. Po chwili nie widać już brudów, tego całego bałaganu, tylko lasy, drogi, rzeki i czasem pociąg jak wąż się wije. Kto raz spróbował, ten nigdy nie zapomni.
Pierwszy raz poleciał z instruktorem w... 1955 r. To była nagroda za zwycięstwo w konkursie modelarskim. A robieniem modeli zainteresował się dwa, trzy lata wcześniej. Ojciec reperował parowozy wąskotorowe w leśnych kolejach w Hajnówce i pod koniec lat 40. delegowali go do Wilkocimia pod Legnicą, gdzie było cmentarzysko wszelkich maszyn zdobycznych, w tym samolotów. No i w pięćdziesiątym drugim albo trzecim ojciec zaprosił go tam na wakacje. Zobaczył te samoloty i już wiedział: zostanie lotnikiem.