– Zadaniem literatury jest zwracać uwagę na pewne zjawiska w życiu społecznym. Sądziłem, że książka da komuś do myślenia, ale nie spodziewałem się aż takiego rezonansu – konstatuje Huelle.
– To wygląda na próbę załatwienia konkretnego faceta, a nie pobudzenia sumień – uważa pan A., zajmujący wysoki szczebel w administracji medycznej. Nie chce ujawnić swego nazwiska, bo wszystkich bohaterów tej historii zna od lat, ze wszystkimi jest w dobrych stosunkach i tak powinno pozostać.
Trudno podejrzewać, iż przez czysty przypadek doktor z powieści Huellego otrzymał nazwisko, które aż nazbyt łatwo skojarzyć ze sławą gdańskiej neurochirurgii, z człowiekiem zaliczanym do pierwszej piątki lekarzy tej specjalności w Polsce. Gdyby w grę wchodziła przypadkowa zbieżność, autor „Mercedesa-Benza” miał wiele okazji, by zaprzeczyć ewentualnej błędnej identyfikacji. Przeciwnie – potwierdza, że wzorował się na określonej postaci ze środowiska medycznego. Nie ukrywa, że uważnie obserwuje toczącą się wokół Elefanta dyskusję. Z kolei luminarze świata medycznego w Gdańsku na ogół uczciwie przyznają, że gdyby Elefant był fantomem, postacią nie dającą się osadzić w realiach tutejszej akademii, nie byłoby wstrząsu, dyskusji, jakiejkolwiek reakcji. Powiedziano by najpewniej: ot, fikcja literacka. Ktoś może by się oburzył, jakim prawem autor umiejscowił ją w Gdańsku, skoro w każdym większym ośrodku można spotkać Elefantów całą gromadkę. Sprawa by się rozmyła.
Jednak tym razem Elefanta niemal wskazano palcem, Akademia Medyczna w Gdańsku piórem Huellego została napiętnowana, że kontynuuje