Na fotografii (nr 1) dwie kobiety pochylają się nad dzieckiem. Być może matka i babka. Przyjście na świat dziecka w ich rodzinie musiało być długo oczekiwane i z niecierpliwością tym większą, że gdzieś od 1920 r. do końca lat 30. kto żyw i młody płodził wtedy w Dębicy dzieci. Wśród 46 miast w ówczesnej RP o największym przyroście naturalnym Dębica miała 13 miejsce.
Może to umarłe dziecko w trumience z innej fotografii (nr 2) żyło po sąsiedzku i dlatego matka z babcią przerażone śmiercią, pełne złych przeczuć (choć nic jeszcze nie zapowiadało wojny) szybko udały się do zakładu fotograficznego pani Stefanii Grudowej i pochyliły się nad własnym dzieckiem, jakby je przed czymś broniąc?
A tej dziewczyny w koszuli z kolejnej fotografii (nr 3) z pewnością nie przyprowadził do zakładu ojciec ani narzeczony. Musiałaby nie mieć wstydu, żeby o to prosić. Może uznała, iż tak jest powabna, że gdyby jej pomalować usta i oczy, wyglądałaby jak Pola Negri? Och, wiedziała przecież, że „pokazywane w kinie obrazy o potwornych tytułach przedstawiają całą ohydę, nędzę moralną, upadek etyczny i zanik wszelkich uczuć poszczególnych uczestników, przez co nadają się jedynie dla plebsu” – bo tak pisał dziennikarz w miejscowej gazecie.
Mimo to panna Jadwiga (bo to imię jest jakby dla niej stworzone) umierając ze strachu przybiega do zakładu pani Grudowej, żeby kazać się zdjąć bez sukni i zdobyć dowód swej urody.
Panna Jadwiga mogła oczywiście spożytkować czas inaczej. Zaprosić na przykład koleżanki do siebie i postawić w oknach palące się świece. A także wywiesić flagę. Mógłby to być bowiem dzień, w którym czczono rocznicę odsieczy wiedeńskiej lub też równie dobrze przybycia do Dębicy V Pułku Strzelców Konnych (fotografia nr 4) odprawionych tu z Tarnowa na stałe leże.