W niedzielę wieczorem główną ulicą Duszanbe kilka razy przejeżdżała karawana rządowych limuzyn poprzedzana przez milicyjne Żiguli na sygnale. To komunikował się osobiście pałac prezydenta Tadżykistanu Imama Rachmanowa z ministerstwami spraw wewnętrznych i zagranicznych. Dwie godziny później podłączeni do Internetu w dwóch największych hotelach stolicy zagraniczni korespondenci wiedzieli już, że to Amerykanie i Brytyjczycy walą w Kabul i Kandahar. Dwie najpopularniejsze rosyjskie stacje telewizyjne nadawały w tym czasie mecz tenisowy i brazylijski tasiemiec, a tadżycka tańce ludowe.
W tygodniku „Azja Plus” napisali, że w Kazachstanie aresztowano siedmiuset Afgańczyków i każdy z nich miał tadżycki paszport. Nie wiadomo, po co tam pojechali ani dlaczego udawali Tadżyków, ale odtąd prawdziwi Tadżycy nie mogą już jeździć do Kazachstanu. Do Rosji mogą, jeśli mają honor ukryty głęboko w kieszeni, bo rosyjscy celnicy bez pardonu przetrząsają każdy zakamarek ich bagażu. W sąsiednim Uzbekistanie patrzy się na Tadżyków jak na naród szmuglerów narkotyków z Afganistanu.
– To nie ludzie, tylko wilki – mówi o Afgańczykach pogranicznik z lotniska w Duszanbe. – Ich kraj to nie kraj, tylko samo zło.
Zwykli Tadżycy, biedni jak myszy zjadacze lepioszki, cierpią teraz przez to, że ich kraj leży zbyt blisko uznanego przez świat za kojec terroryzmu Afganistanu, ale też dlatego, że rządzą nimi ludzie rzeczywiście uwikłani w pieniądze z narkotyków.
Od kiedy w niedzielę Amerykanie i Anglicy zrzucili bomby na Kabul, Tadżycy wierzą już tylko w Allaha i rosyjską armię pilnującą granicy na południu kraju.
Duszanbe
W poniedziałek rano o nowej wojnie w Afganistanie Tadżycy dowiedzieli się niewiele, bo telewizja była wstrzemięźliwa: w rosyjskiej tematem był okręt „Kursk” i Czeczenia, w tadżyckiej wciąż kultura.