Więźniów odsiadujących wyroki w Gdańsku przy ulicy Kurkowej zdradziło upodobanie do wykwintu. Niektórzy bowiem jedli strawę, używając zabytkowych srebrnych sztućców. Inni paradowali zdobni w sygnety i bransolety. Z ewidencji rzeczy osadzonych nie wynikało bynajmniej, że przyszli do więzienia z precjozami. Zarządzono więc rewizję w celach. I wyszło na jaw, iż więźniowie odkopali skarb.
Areszt Śledczy w Gdańsku, wbrew swej nazwie, nie jest miejscem, gdzie przebywają wyłącznie osoby, które oczekują na zakończenie śledztwa oraz proces. Część cel zajmują już osądzeni, odbywający karę. Ci, w odróżnieniu od aresztantów, mogą pracować. Jeżeli jeszcze, w ocenie służb więziennych, nie zdradzali skłonności do ucieczki, byli traktowani dotąd dość liberalnie. – Grupa wyselekcjonowana, nie stwarzająca zagrożenia – charakteryzuje ich por. Jan Morozowski, kierownik penitencjarny aresztu. Toteż pozwalano tym więźniom względnie swobodnie poruszać się po niektórych sektorach aresztu. Angażowano ich do prowadzonych tu prac budowlanych.
Więźniowie – jak się okazało – trafili na skarby podczas remontu w najstarszej części więzienia, wzniesionej w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Remontowany budynek służył niegdyś więziennej administracji. Znajdowały się tu również mieszkania funkcjonariuszy. Właśnie piwnicę owego starego budynku postanowiono zaadaptować na salę widzeń dla niebezpiecznych osadzonych. Więźniowie zanurzyli łopaty i odkryli złote łańcuchy, srebrne sztućce, zegarki tudzież inne kosztowności. Eksploatację tych złóż rozpoczęli podobno już w kwietniu. Jednakże dzięki dyskrecji lub zdumiewającej ślepocie strażników sprawa wyszła na jaw dopiero w listopadzie, kiedy penitencjariusze, ośmieliwszy się nieco, na szerszą skalę rozwinęli handel wymienny.