Pierwszą świecę zapalono u Moniki i Jacka w dniu urodzin Grzesia. Grześ przyszedł na świat już w Zalesiu, w swoim domu, przy ulicy Rusałek. Z jakiegoś powodu nie zjawił się umówiony lekarz. Jacek sam odbierał syna. Swoje szóste dziecko.
Przy piątym z rzędu, Jaśku – był w szpitalu i asystował przy porodzie: przeżycie tak czyste i niezwykłe, że szpital jakby w tym zawadzał. Więc tego samego wieczoru zabrał Monikę do domu. Przy Grzesiu byli tylko we dwoje i było to coś nieopisanego. Najważniejszy dzień w życiu – powiedział Jacek.
– Znak od Boga – powiedziała Monika. Dostała wiele takich znaków. Tomek, który chodził z nią, jeszcze w jej brzuchu, po urzędach, walcząc o mieszkanie w Warszawie, długo po urodzeniu się moczył. Była umęczona. Prosiła gorąco z grupą modlitewną z Warszawy, żeby Tomkowi się poprawiło. I stało się. Znaki z nieba mogą być w sprawach drobnych, ważnych i każdych. Monika wierzy, że jeśli będzie blisko Boga, jej rodzinie nie stanie się nic złego.
Nić
Kiedy Grzesiek się urodził, Jacek poszedł ugotować nożyczki do przecięcia pępowiny. Weszły dzieci i głaskały jeszcze mokrego brata. Jacek przeciął pępowinę. Ta nić łączy ich do dziś – niewidzialne biologiczne przyciąganie, silniejsze niż z innymi dziećmi.
W pierwszą rocznicę urodzin Grzesia zapalenie wieńca adwentowego odbyło się więc w ich domu. Przyszły rodziny. Wszyscy śpiewali psalmy, potem jedli ciasto, które upiekła Monika.
Do urodzin Agaty niewiele brakowało, a wcale by nie doszło. Choć jednak nie. Wszystko jest zapisane z wyprzedzeniem i nie ma na świecie przypadków. Monika postanowiła nie wychodzić za mąż. Jeszcze w szkole średniej zwierzyła się koleżance, jaki musi być jej przyszły mąż, artysta, najlepiej plastyk, wierzący, żeby nie było rozdźwięków.