Oto sytuacja, która może się zdarzyć każdemu z nas. Klient wpłaca w banku pieniądze. Kasjerka zauważa, że jeden z banknotów jest fałszywy. Wzywa policję. Na próżno obywatel tłumaczy, że nie miał pojęcia, iż posiada podrobioną stuzłotówkę. Dowiaduje się, że zgodnie z artykułem 228 k.k. ciąży na nim zarzut puszczania w obieg podrobionych pieniędzy (nawet kiedy sam miał przekonanie, że to banknoty prawdziwe), za co grozi odpowiedzialność karna. W 1996 r. zanotowano 132 takie przypadki, a przed rokiem już 195.
Szczęście w nieszczęściu, że policja ma dobre rozeznanie, kto jest naprawdę kolporterem falsyfikatów, a kto nieświadomym swojej roli tzw. paserem z drugiej ręki. Większość przypadków kończy się więc bez konsekwencji karnych, chociaż obywatel i tak czuje się pokrzywdzony, bowiem banknot będący przedmiotem sporu zostaje zarekwirowany.
– Czasem w sytuacji pokrzywdzonego postawiony jest bank – mówi Gabriel Główka, dyrektor warszawskiego oddziału Banku Śląskiego. – Zdarza się, że kasjerka nie wychwyci fałszywki. Trafia ona wtedy do NBP, gdzie szczelne sito kontroli natychmiast taki banknot ujawnia. Wtedy nasza strata.
Igor w biznesie
Falsy, jak policjanci nazywają podrobione pieniądze, coraz trudniej rozpoznać. Produkują je coraz lepsi fachowcy na coraz lepszym sprzęcie. Nie będziemy tutaj wchodzić w szczegóły technologiczne, wystarczy powołać się na opinię policjanta specjalizującego się w wykrywaniu fałszerzy: – To już nie są manufaktury, to raczej nowoczesne fabryki papierów wartościowych.
W wiosce pod Pruszczem Gdańskim w połowie czerwca br. policjanci z wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną KWP w Gdańsku, w „fabryce” fałszywych dwudziestozłotówek znaleźli m.in. 1434 podrobione (bardzo profesjonalnie) banknoty dwudziestozłotowe, 17 tys.