Wszystko co tam widać, pokazuje palcem pan Raczkowski, to Czerwone Bagno, koniec świata. Ryba pod ręką, łosie pasą się jak krowy, jedna pani z Hannoveru przyjechała, łosia zobaczyła i aż się z wrażenia popłakała. Jest kulik wielki, bekas leszyk, bocian czarny, czasem bielik pokrąży nad głową. Nawet ryś z puszczy zagląda. Za to ludzi w Kopytkowie za wiele nie ma. – Ja, Wiesiek sołtys, jeszcze paru. A poza nami mokradła wszędzie.
To moje będzie
Rodzina pana Raczkowskiego zawsze żyła wokół bagien, bagno wlazło jej w kości, w duszę. Reumatyzm to rodzinna choroba. Bóle, łamania, ręce poblokowane. – Może to od tych kleszczy? – zastanawia się. – Może to w genach nosimy? Umierać nie umieramy, ale coś tam w środku człowieka zostaje.
Adam Raczkowski, syn ludzi z bagien, urodził się w Augustowie. Elektryk po zawodówce przewijał silniki, był akwizytorem, robił stolarkę. W końcu założył sklep spożywczo-przemysłowy. Sklep jeszcze trzy lata temu szedł całkiem możliwie, potem słabiej i słabiej. Koniunktura spożywcza siadła, pan Raczkowski w swoim sklepie usychał. Klient mu obrzydł, bo w zasadzie tylko pił, a że był biedny, pił na zeszyt. Pieniądz choć marny i nerwowy, nie szedł do kasy, tylko w kierunku akurat przeciwnym. – Musiałem gdzieś poszukać spokojniejszego pieniądza – przyznaje.
Bagna od lat chodziły za nim, myślał o nich. I postanowił na nie wrócić. Kiedy powiedział o tym wujkowi, który mieszka dobry rzut kamieniem stąd, wujek spytał: – Kupiłbyś coś?
– Kupiłbym!
– A o jest taki kawałek, podjedziem!
Tę łąkę kupił przez przypadek, bo cały czas myślał, że to o inną łąkę chodzi. Trudno. – Taka sobie, myślę.