Kamera zarejestrowała, jak gra w szachy z synami, jak je z miseczki ryż i jak myje się przy studni. Wniosek optymistyczny: mimo kalectwa, można żyć. W kilka miesięcy później do Wietnamu przyjechał prezydent USA, jeszcze do wczoraj największego wroga. Na ulicach witały go tłumy rozentuzjazmowanych Wietnamczyków. Mimo kalectwa można żyć, ale może marzy się o lepszym życiu?
Thanh Ha urodzi za półtora miesiąca drugie dziecko. – Boję się, że z tego powodu stracę pracę – mówi nie odrywając oczu od podeszwy przyklejanej do buta. Razem z nią klei buty 200 kobiet. W pomieszczeniach fabryki panuje zaduch, śmierdzi klej, pod sufitem wiatraki bezsilnie mielą powietrze.
Gdy spotykamy się wieczorem pod pomnikiem Ho Chi Minha tulącego w ramionach dziecko, Sajgon paruje po tropikalnej ulewie. Brzuch Thanh Ha jest oblepiony mokrą peleryną. – Wujaszek Ho kochał dzieci, bo sam ich nie miał – śmieje się cicho kobieta wciągając z trudem na chodnik stary skuter, made in skład złomu na Tajwanie. Pochodzi z podsajgońskiej wioski. Ma 40 lat. Gdyby nie ciąża, uważałaby się za szczęściarę: dostała stałą pracę, 400 tys. dongów (1dolar – ok. 14 tys. dongów) na miesiąc i obietnicę, że jak się będzie starać, dadzą jej podwyżkę i pomogą urządzić się w mieście z rodziną.
Czerwona perła
Oficjalnie bezrobocie w miastach sięga 12–14 proc. Dobrą pracę, a do takich należy np. zatrudnienie na poczcie, zdobywa się po wielkich znajomościach lub za określoną cenę; od 200 dolarów wzwyż. Nguyen Van Hoang, kapitan małego stateczku pływającego po Zatoce Halong, absolwent wyższej szkoły morskiej, osiem lat orał ryżowisko, zanim dostał się na krypę należącą do prywatnej kompanii.