Typowy blok z wielkiej płyty na warszawskim Ursynowie. Przy drzwiach na końcu korytarza – tabliczka zamiast dzwonka: „Uwaga! Proszę pukać cicho”. Drzwi uchyla bezszelestnie żona Jarosława C. i od razu prosi szeptem: – Proszę mówić szeptem. Jarosław C. cierpi bowiem na – jak nazywa to medycyna – nadwrażliwość na dźwięki. Prawie 15 lat walczył z wyjącymi rurami, sąsiadami głośno słuchającymi muzyki, z wrzaskami i rykami, alarmami i śmieciarzami. Wreszcie poddał się, przebudował swoje mieszkanie i życie – jak wyszepce później – w twierdzę ciszy.
Ewa C. prowadzi do pokoju po czymś, co jest gąbką albo gumą. Tym samym wyłożony jest pokój. Wyliczonymi co do milimetra ruchami szczelnie zamyka drzwi. Prosi, nadal szeptem, żeby pytania do męża sformułować na piśmie. Pytanie jest właściwie jedno: co się stało, że...? Ewa C. najciszej, jak tylko można, idzie do męża. Zapada kompletna cisza.
Stare i nowe dźwięki
Z przeprowadzonej w Uniwersytecie Warszawskim debaty „Jak przeżyć hałas wokół nas” wynika, że warunki akustyczne – szczególnie w polskich miastach i przy drogach – pogarszają się z każdym rokiem przeciętnie o 1 decybel. „Hałas stał się jednym z najniebezpieczniejszych i podstępnych wrogów człowieka, atakując jego organizm w dzień i w nocy, w czasie pracy i odpoczynku” – pisali organizatorzy. W Polsce – oceniają naukowcy – około 15 mln osób zagrożonych jest hałasem.
W ostatnich latach wiele hałaśliwych maszyn i urządzeń wyeliminowały nowe technologie. Niemal bezgłośne urządzenia laserowe zastąpiły przemysłowe piły do cięcia metali (nawet do 125 dB).