Bar na stacji CPN tuż przy jednym z polsko-niemieckich przejść granicznych. Siedzimy przy kawie, kiedy podchodzi jeden z komórkowców. – I co? – pyta z niepokojem Jelcyn.
– Po prostu kicha. Zolle (niemieccy celnicy – przyp. aut.) mają swój dzień i szaleją jak po amfie – otrzymuje odpowiedź.
Według grafika krążącego wśród przemytników zmianę po niemieckiej stronie powinni mieć Zakochani albo Potulny ze Spokojnym. A mają Faszysta, Świniak i Jaś Fasola. Więc do dziewiętnastej trzeba spokojnie pić tę kawę.
Jelcyn nosił kiedyś ksywę Sztanga, ale od czasu, kiedy trafił do kliniki kardiologicznej w Poznaniu na wszycie by-passów (– I taką cenę płaci się w tym interesie – rzuca z zadumą) – dostał od kolegów w prezencie to przezwisko. Zaczynał swój interes pod koniec lat 70. – Wtedy było łatwiej. W ciągu kilku lat zrobiłem remont kapitalny chałupy, postawiłem córce piękny gierkowski sześcian. Ze zwykłych wyjazdów pociągiem do Reichu. Nikt z nas nie krył się, w jakim interesie robi, nie było potrzeby. Teraz to my jak te ryby w akwarium: pływamy wte i wewte.
Chwilę po wymianie w kantorze niemieckiej waluty na polską idą do sklepów, w których wcześniej kupili towar na kredyt. Żeby spłacić dług i wziąć następny. Zwykle jest to porcelana, kryształy, odzież myśliwska albo robocza. Nieliczni ruszają do nielegalnych hurtowni i wytwórni, żeby tam kupić za jedną trzecią ceny kasety i kompakty z najnowszymi przebojami MTV, doskonałe podróbki odzieży sportowej Nike, Adidasa i Pumy.
– Taki zestaw to podstawa interesu – fachowo objaśnia koleś Jelcyna. – Chociaż tak naprawdę jest to przykrywka dla innego towaru. Towarem najchodliwszym są teraz nielegalnie przerzucane ze Wschodu papierosy.