Po wypędzeniach Niemców ze Wschodu, po gwałtach na niemieckich kobietach, po gehennie niemieckich jeńców w ZSRR i w amerykańskich obozach w Nadrenii przyszła w Niemczech kolej na rozpamiętywanie ofiar dywanowych bombardowań w czasie wojny. 600-stronicowa dokumentacja Jörga Friedricha „Pożar” (Der Brand, Propyläen 2002) rozeszła się w ciągu kilku tygodni w 100 tys. egzemplarzy. Jest to niemieckiego samoużalania ciąg dalszy, a zarazem całkiem aktualny spór, na ile bombardując ludność cywilną – np. w Belgradzie czy ewentualnie Bagdadzie – można wymusić demokrację?
Friedrich jest klasycznym intelektualistą pokolenia 68. Kiedyś był trockistą. Opracowywał dokumentację zbrodni niemieckich na Wschodzie. Współpracował z Yad Vashem. A kiedy odprawił egzekwia nad ofiarami hitlerowskiego ludobójstwa, zabrał się za niemieckie ofiary. Na pierwszy rzut oka jedynie opisuje fakty.
Guernica, Warszawa, Rotterdam
Zbombardowanie hiszpańskiej Guerniki w 1937 r. przez samoloty hitlerowskiego Legionu Condor było zapowiedzią zupełnie nowej wojny – wymierzonej w ludność cywilną. 25 września 1939 r. w bombardowaniu Warszawy zginęło 25 tys. ludzi. Potem był Rotterdam, Londyn, Coventry.
Wojna bombowa okazała się przerażająco skuteczna w niszczeniu substancji miejskiej, ale nieskuteczna dla psychicznego złamania przeciwnika. To samo powtórzyło się w drugiej fazie wojny, gdy dywanowe naloty na niemieckie miasta nie skruszyły ludności III Rzeszy. Tzw. moral bombing nie wywołało buntu przeciwko nazistowskim władzom, lecz odwrotnie – dało partii i propagandzie nazistowskiej atut w mobilizowaniu woli przetrwania i nienawiści do „angloamerykańskich masowych morderców”.
W sumie – ze 125 tys. członków brytyjskich załóg wysłanych nad Niemcy zginęło w czasie wojny 55 tys.