Klasyki Polityki

Wielki tydzień

Wielki tydzień. Wtedy, gdy umarł Jan Paweł II

W dniach żałoby narodowej zobaczyliśmy inną Polskę i innych Polaków. W dniach żałoby narodowej zobaczyliśmy inną Polskę i innych Polaków. Simczuk / Flickr CC by SA
Śmierć i pogrzeb Jana Pawła II, wydarzenie przecież spodziewane, przerosło wszelkie wyobrażenia. Mało kto mógł przypuszczać, że świat ruszy na rzymską pielgrzymkę. My, Polacy, wiedzieliśmy wcześniej, że mamy wielkiego rodaka. Czy przypuszczaliśmy, że aż tak wielkiego?

W historii zdarzały się powszechne pielgrzymki i zjazdy wszystkich możnych tego świata, bywały i tłumne, podniosłe pogrzeby. Trudno jednak o precedens, by towarzyszenie w agonii i śmierci, a potem tygodniowe czuwanie przy trumnie stało się sprawą milionów ludzi. By aż tylu poczuwało się do hołdu, niezależnie od wyznawanej wiary, wieku, narodowej i społecznej przynależności. Zjazd rzymski to z pewnością wydarzenie historyczne.

Jak cały pontyfikat Jana Pawła II, tak i odejście Papieża przełamało zwyczaje panujące od wieków w Watykanie. Po raz pierwszy w historii telewizje świata transmitowały przeniesienie zwłok Papieża do Sali Klementyńskiej Pałacu Apostolskiego. Ciało Jana Pawła II, ubrane w szaty pontyfikalne, wystawiono na katafalku w miejscu, gdzie w czasie audiencji zawsze stał Jego fotel. Był to obraz wstrząsający, ale jednocześnie podniosły i intymny. Tak przez wieki zwykło się żegnać najbliższych: patrząc po raz ostatni w ich twarz.

Świat uczy się mówić

Papież zmarł w wigilię Święta Miłosierdzia Bożego, które sam – nie bez oporu rzymskiej kurii – ustanowił.

Jeszcze dwa tygodnie wcześniej, w poprzedzającą Wielkanoc Wielką Sobotę, tak trudno było przewidzieć, że następna sobota odejścia Papieża też będzie wielka. I że nastąpi po niej tydzień niezwykły. Bo aż trudno oprzeć się wrażeniu, że każdy z siedmiu dni miał swoje osobne, specjalne znaczenie.

Nie ma przesady w twierdzeniu, że kiedy Papież stracił głos, świat zaniemówił. A potem w noc i dzień wpatrywał się w rozświetlone okna papieskiego apartamentu, ucząc się mówić na nowo. Najczęściej wypowiadanym słowem była nadzieja, choć nikt jeszcze nie miał śmiałości dopowiedzieć, że to nadzieja raczej na koniec trudów odchodzenia niż oczekiwanie, że choroba ustąpi.

Polityka 15.2005 (2499) z dnia 16.04.2005; s. 4
Oryginalny tytuł tekstu: "Wielki tydzień"
Reklama