Klasyki Polityki

Wyka

Profesor Kazimierz Wyka umarł 19 stycznia 1975 r.

Profesor Kazimierz Wyka umarł 19 stycznia 1975 r., równo trzydzieści lat temu. Miał 65 lat i jakby Pan Bóg pozwolił mu dociągnąć choć do siedemdziesiątki, świadkowałby wyborowi polskiego papieża, powstaniu Solidarności, Nagrodzie Nobla dla Miłosza – szkoda, że o tych, nie mieszczących się w głowie faktach nie było mu już dane pisać. Przez to, że nie mieściły się w głowie, były dla głowy Wyki dogodne. Wyce zawsze było trochę za ciasno. Za ciasno w nauce, za ciasno w krytyce, za ciasno w literaturze. Kto czytał jego świetną prozą napisane eseje autobiograficzne, wie, że Wyka nie mieścił się sam w sobie.

Nie dożył polskiego papieża, ale Kardynał Wojtyła odprawiał egzekwie nad trumną – pociecha mała, ale zawsze. Ze Staszkiem Sobolewskim (teraz sędziwym klasykiem malarstwa) stałem tuż przy grobie. Studenci polonistyki do różnych koniecznych przy tak wielkim pogrzebie służb byli potrzebni, my ze Staszkiem przez jakąś godzinę, zanim nadszedł kondukt – pilnowaliśmy – jakkolwiek to brzmi – przestrzeni dla najbliższych. Przez godzinę staliśmy tuż nad pustym miejscem, w którym miał spocząć Wyka. „W błękicie powietrza jeszcze te miejsca puste – gdzie brak dłoni... itd.” – pisał w znanym wierszu ulubiony poeta Wyki – Krzysztof Kamil Baczyński.

Jak się dziś okazuje – mocą opinii, ma się rozumieć, na wskroś subiektywnych – za bardzo ulubiony i za bardzo znany. „Dzięki Kazimierzowi Wyce, który w sprawach poezji miał gust co najmniej bardzo wątpliwy – powiada w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” (nr 306) Jarosław Marek Rymkiewicz – i często popełniał dziwne omyłki, za wielkiego, największego poetę tamtej (wojennej – JP) formacji został ostatecznie uznany Krzysztof Baczyński – i to wreszcie on zaczął symbolizować los całego pokolenia.

Polityka 3.2005 (2487) z dnia 22.01.2005; Pilch; s. 102
Reklama