Klasyki Polityki

Niech nas zobaczą

Ta kampania miała być przełomem w kontakcie świata homo z hetero

Wystawa „Niech nas zobaczą” w gdańskiej galerii Łaźnia, 2003 r. Wystawa „Niech nas zobaczą” w gdańskiej galerii Łaźnia, 2003 r. Beata Kitowska / Agencja Gazeta
Był rok 2003 r. o homofobii w Polsce tak naprawdę dopiero zaczynało się mówić. Ta kampania miała zmienić wizerunek osób homoseksualnych.
Daria i DominikaKarolina Breguła/Polityka Daria i Dominika

Wkrótce organizacja o nazwie Kampania Przeciw Homofobii rozpocznie akcję pod hasłem „Niech nas zobaczą”. Fotografie gejów i lesbijek zawisną na billboardach i w galeriach kilku największych miast Polski. Jeśli zawisną...

Dlaczego dali się sfotografować? – Z powinności – mówi Jacek, partner Arka. – Z uczciwości – mówi Daria, partnerka Dominiki. – Niech zobaczą, że lesbijka to nie baba o męskim wyglądzie, ale normalna dziewczyna.

Wielu spośród 60 homoseksualistów, którzy pozowali do zdjęć, to studenci. Zwykle uczą się i jednocześnie pracują. Część mieszka z rodzicami, większość już nie. Wielu zetknęło się z ruchem za granicą – i z tamtejszą tolerancją. Ich rodziny przeważnie już o nich wiedzą.

Żadne babochłopy

Biorą udział w kampanii „Niech nas zobaczą”, by pokazać homoseksualistów jako zwyczajnych ludzi. Ot, trzymające się za ręce pary. Ani występni, ani zboczeni, ani prześladowani cierpiętnicy. Nie z parad gejowskich, nie w szmatkach kobiecych, nie babochłopy, jak sobie ich ludzie wyobrażają, lecz zwyczajni jak sąsiad z klatki schodowej, sprzedawca z kiosku. Jak każdy. Więc na zdjęciach wyszli trochę niezgrabni, trochę stremowani, bez pozowania i stylizacji.

Marta Abramowicz, aktywistka KPH, mówi, że polskie organizacje homoseksualistów miały dotychczas charakter raczej samopomocowy: – Wychodziliśmy na zewnątrz środowiska bez koniecznego zdecydowania. Pomysłodawczynią akcji, która ma być przełomem w kontakcie świata homo z tym hetero, jest Karolina Breguła. Studiując w Sztokholmie i pracując w międzynarodowym przedszkolu stykała się ona z nietolerancją wobec dzieci różnych ras. Zaczęła je portretować. Wierzy w ideotwórczą moc fotografii. Zaproponowała więc wykonanie fotografii 500 gejów i lesbijek – i umieszczenie ich na ulicznych billboardach, a także na wystawach w prestiżowych galeriach w Warszawie, Krakowie i Sosnowcu. Uzyskano fundusze z Kancelarii Premiera (wsparcia udzieliła przede wszystkim minister Izabela Jaruga-Nowacka) i z ambasady Holandii.

Na pierwszy casting przyszła jedna para. Po licznych poszukiwaniach w klubach gejowskich i wśród znajomych udało się znaleźć 15 par gejów i 15 par lesbijek. Wszyscy pracowali bezpłatnie.

Namówienie na zdjęcia 60 osób jest doprawdy zdumiewające. Ilekroć pisałam o gejach i lesbijkach, żadna z osób występujących w tekstach nie zgodziła się na pokazanie twarzy. W nieistniejącym już tok-show „Na każdy temat” geje mówili o sobie, siedząc tak, żeby nie widać było ich twarzy. Teksty prasowe o polskich homoseksualistach były opatrywane fotografiami karnawałowych cudaków z parad „Dumy gejowskiej”, co geje mieli za złe dziennikarzom, lecz innych fotografii nie było.

Stopniowo twarze zaczęli pokazywać niektórzy liderzy ruchu. Opowiedzieli o swym gejostwie i pozwolili się zdjąć aktor Marek Barbasiewicz i Robert Biedroń, polityk SLD, który teraz prezesuje Kampanii Przeciw Homofobii.

Młodzi ze zdjęć zrobili krok niezwykły, choć jeszcze połowiczny. Dali się sfotografować, lecz proszą o nieujawnianie nazwisk. Niech nas zobaczą, lecz niech nas jeszcze do końca nie rozpoznają. Jeszcze jest w nich obawa, co z tego patrzenia heteroseksualistów wyniknie. Jeśli nawet nic, poza podejrzeniem, że „musieli wziąć podstawionych”, to homo przełamią przynajmniej swą własną barierę. Barierę wstydu.

Trzy piętra odrzucenia

W Polsce są wciąż odrzucani. Badania CBOS z kwietnia 2001 r. wykazały, że tylko co dwudziesty Polak uważa, że homoseksualizm jest rzeczą normalną. 47 proc. jest zdania, że to odstępstwo, które należy tolerować, natomiast 41 proc. – że akceptować go nie wolno. Aż 42 proc. Polaków jest zdania, że osoby takie nie powinny mieć prawa do uprawiania stosunków seksualnych.

Czy zatem Polacy są niemal w połowie homofobami? Homofobia, jak ją zdefiniował w 1972 r. Georg Weinberg, to silny irracjonalny lęk podobny do tego, jakiego doznają klaustrofobicy w ciasnych pomieszczeniach albo arachnofobicy na widok pająków. Homofobia ma rozmaite poziomy i przejawy: od wstrętu, poprzez litość i współczucie, aż po protekcjonalizm, czyli udawaną, fałszywą tolerancję.

Te piętra niechęci usystematyzowała amerykańska psycholog Dorothy Reedle. Wstręt budowany jest na przekonaniu, że homoseksualizm to zbrodnia przeciw naturze, a ci, którzy skłonnościom takim się oddają, są niemoralni i niegodziwi.

Wyznawcy tego poglądu ignorują to, co niezbicie już wiadomo: że to natura wyposażyła homoseksualistów w preferencje, których nie można usunąć i które nie podlegają wyborom. Niektórzy utożsamiają homoseksualizm z pedofilią. W potocznej polszczyźnie słowa pederasta i pedofil funkcjonują wymiennie. Tu też na niewiele zdają się fakty: z licznych badań wynika, że liczba nieletnich uwiedzionych przez normalnych tatusiów znacznie przekracza liczbę uwiedzionych przez gejów. Na 10 przestępstw seksualnych różnego typu – 9 popełniają osoby heteroseksualne.

Niższym piętrem homofobii jest litość. Homoseksualiści mówią, że to heteroseksualny szowinizm. Wedle Dorothy Reedle litość, współczucie opierają się na przekonaniu, że każda możliwość stania się osobnikiem heteroseksualnym powinna zyskać poparcie. A jeśli to nie wychodzi, osobników homo trzeba żałować. Pochylać się nad nimi z litościwym sercem.

Nienawidzę litości – mówi Krzysztof, mój znajomy jeszcze z czasów, gdy pisałam pierwszy tekst o gejach dla „Polityki”. – Nie muszę jej doświadczać. Krzysztof ma znakomitą pozycję zawodową. Wzięty prawnik. Jego wieloletni związek właśnie się rozpadł. Jest sam; stary, 50-letni gej. Oni już po czterdziestce starzeją się społecznie, jak pisze Lew Starowicz.

Gejostwo jest dla młodych. Przekwitający gej to samotność tak samotna, że nie ma chyba odpowiednika u mężczyzn hetero. Za późno na seks i na przyjaźń. Jego rodzina, która o nim wszystko wie, dziwi się, że się nie leczył, on, człowiek zamożny, i czeka niecierpliwie na odziedziczenie mieszkania, szczerze mu współczując. – Nienawidzę tego, jest mi w życiu lepiej niż im, nieudacznikom – mówi Krzysztof.

Protekcjonalizm lub fałszywa tolerancja to z kolei poziom homofobii, na którym homoseksualizm uznaje się za coś w rodzaju dziecięcej odry. Wielu ją przechodzi i wielu wyrasta. Jeśli więc ktoś w tej fazie zostaje, należy go traktować z pobłażaniem i nie na serio. Nie nadaje się taki człowiek, rzecz jasna, do żadnych odpowiedzialnych funkcji – wiecznie infantylny. I takież są związki owych ludzi-motyli: rozrywkowe, kopulacyjne.

Homoseksualiści dają pretekst do takiego myślenia, bo według statystyk amerykańskich miewają nawet 100 partnerów rocznie.

Zawziętość, z jaką zwłaszcza mężczyźni idą w seks, każe podejrzewać, że ten rodzaj nadaktywności ma zagłuszyć, wyrównać, wynagrodzić niepewność, frustrację, obawy, strach przed samotnością, które siedzą im w duszy. Tak to przynajmniej widzą heteryczni. Lecz mówi się także (zwłaszcza ludzie homoseksualistom przychylni), że wielość partnerów jest skutkiem tego, iż nie mogą zawierać małżeństw.

Przeciwnicy na to, że małżeństwo nie może być lekarstwem na rozwiązłość, że o takie prawo do szczęścia mogłyby wobec tego ubiegać się kazirodcze rodzeństwa lub trójkąty w różnych figuracjach płciowych.

Ścigać nie wypada

Jakiej homofobii – z którego piętra niechęci – doświadczają ci, którzy wyrazili zgodę, byśmy ich zobaczyli na polskich billboardach? Powiadają, że nie cierpią szczególnych prześladowań, ktoś się czasem ironicznie uśmiechnie, zrobi jakąś uwagę i tyle. Starają się to obrócić w żart.

Daria powiedziała o swej orientacji wszystkim, z którymi pracuje w eleganckiej restauracji. Julia i Asia zrobiły to samo w kawiarni, gdzie są kelnerkami. I nic. Teraz, po amerykańsku, mówi Julia, nie uchodzi jawnie dokuczać homoseksualiście, lesbijce, Murzynowi czy innej odmienności. Kto to robi, wychodzi na nieobytego prowincjusza.

W Polsce prasa, ale – co paradoksalne wcale nie ta gejowska – lansuje model geja-cierpiętnika (w gejowskiej króluje model szczęśliwego rozbuchania). Temu służą rejestry krzywd doznawanych przez gejów. Pożyteczne, bo dające obraz sytuacji, lecz o tyle ryzykowne, że ustawiają stosunki między hetero i homo w relacji prześladowca–ofiara.

W najnowszym raporcie opracowanym przez środowiskową Lambdę i Kampanię Przeciw Homofobii czytamy, że co siódmy gej doznaje przemocy fizycznej, a co trzeci psychicznej. „Siedmiu, ośmiu z wygolonymi głowami troglodytów minęło nas w parku zastanawiając się głośno: cioty? Dogonili nas, skopali, a jeden z nich złamał mi nos” – mówi gej z Warszawy.

„Matka nakryła mnie z moją dziewczyną i uderzyła. Ojciec doprawił. Rodzice wraz z nieznajomym na ulicy zdarli ze mnie ubranie i kazali się onanizować twierdząc, że nie widzieli jeszcze, jak lesby to robią”. I dalej w tym stylu.

Bohaterowie fotografii nie należą do tych, którzy doświadczyli ostrej agresji, widzą stan rzeczy dość optymistycznie.

Nietolerancja przygasa – mówi Jacek, partner Arka. – Co więcej, panuje moda na homo. Na studiach, w towarzystwie dobrze jest afiszować się z taką osobą albo przynajmniej informować, że się ją zna.

Zboczul jestem – przedstawia się na wielkomiejskich imprezach kumpel-homo, wnosząc ożywczy powiew inności i nikomu to nie wadzi, przeciwnie, jest atrakcyjny.

Na agresję można narazić się, jadąc na weekend do rodzinnego małego miasteczka albo na wieś, jeśli tam już wiedzą. – Idę po rynku w Pile i widzę – mówi Jacek – że dziewczyny na ławce na mój widok pękają ze śmiechu, aż im cipy widać. Zrobiłem im co, biję, gwałcę, zaczepiam? Słyszę – pedzio. Nie oddaję innym słowem, co by im się należało. Tacy wiedzą swoje, a ja swoje. Więc do stron rodzinnych nie ma sensu wracać. Stolicą geja jest duże miasto.

Choć i w dużym mieście w miejscach publicznych może być agresywnie. Zwłaszcza jeśli się szczególnie wygląda. Julia na przykład trochę podobna jest do ślicznego, nieco panieńskiego chłopaka – wysoka, smukła, z kolczykiem nad brodą i z irokezem. Obrywa na ulicy grubym słowem od stuprocentowych męskich byczków. Biorą ją za chłopca. Ale do kawiarni, w której pracuje, jej blond irokez wnosi koloryt i wszystko jest ok.

Studenci z fotografii nie odpowiadają ani stereotypowi geja cierpiętnika, ani też geja wyzwolonego wesołka. Ten model powstał w latach 70., początkowo w Ameryce. Gej jawił się w tym wydaniu nie jako nieprzystosowany neurotyk, ofiara losu, lecz przeciwnie: jako człowiek dumny ze swej przynależności i dobrego funkcjonowania.

Wesołość i dumę demonstrował na paradach, demonstracjach i pochodach.

Warunkiem szczęścia i dumy jest „wyjść z ukrycia”, ujawnić preferencje. Nie można wszakże być dumnym z czegoś, co się tłumi w sobie, ukrywając przed światem w niszczącej psychicznie konspiracji.

Model geja szczęśliwego, dumnego ze swej inności, funkcjonuje u nas raczej w postaci importowanej. Publika odbiera ich nie jako reprezentantów radosnego luzu, lecz jako wygłup.

Normalnie się kochamy

Więc nasi homo są zwyczajni, zakochani, monogamiczni, mają wspólne mieszkanka, hodują koty, piszą do siebie wiersze.

Arek do Jacka: „Ale mam brata/ od niedawna/ przyszedł, przytulił, pogłaskał/ i tak po prostu pokochał/ moją inność/ Wiem, ona mu nie przeszkadza/ Teraz walczymy razem/ czuję to/ ogromna wspaniała siła/ Nie macie szans/ to miłość”.

A Jacek daje Arkowi fotografię z dedykacją: „Uwierz mi, a wtedy nasze chwile będą wieczne. Stań się dla mnie taką chwilą”.

Byli w wielu innych związkach, które się jednak rozsypały. Wierzą, że tym razem się uda. Arek jest w głębi serca monogamistą. Zawsze chciał stałego związku. Jacek też. Nie interesuje ich seks bez uczucia.

Jacek wystąpił w programie Ewy Drzyzgi w TVN. I nic. W jego małym miasteczku stopniowo się z tym oswoili. Wielu gratulowało mu odwagi. Bał się, że na drzwiach napiszą: tu mieszka pedał. Ale nic takiego się nie stało. A matka powiedziała: kochaj się nawet z jeżem, byleś był szczęśliwy. Uwielbia ją. Tu jest kaseta ze ślubu jego brata. Był świadkiem. Z trudem powstrzymywał łzy. Ze szczęścia, że brat się żeni, to był najszczęśliwszy dzień w jego życiu. Marzy o studiach. Żeby pojechać i powiedzieć ojcu – studiuję. Jest fantastyczny w elektronice użytkowej, wszystko umie. Zarabia na wynajmowanie mieszkania. Jedzenie kupuje Arek. Pomagają mu finansowo rodzice. W tym roku kończy studia. Chce pracować w domu dziecka. Marzy mu się, że telefonuje do domu i słyszy: przyjedź z Jackiem. Ale wie, że to niemożliwe.

Nie muszą mieć ślubu, choć to pomogłoby na przykład w uzyskaniu kiedyś kredytu na mieszkanie. Jacek marzy o samochodzie, dużym, żeby go było widać. Tleni włosy. Jest z tym bardziej wyrazisty.

Julia marzy o sprzęcie komputerowym. Przerwała naukę w szkole pomaturalnej. Mama wyjechała do ojca, który opuścił kraj, kiedy Julia była dzieckiem. Rodzicom nie udało się, nie są razem. Julia wynajmuje z Aśką mieszkanie. Mają koty, psa. Do niedawna miały krabicę, która jednak umarła. Aśka przerwała studia, ale je podejmie na nowo. Ojciec Aśki założył nową rodzinę. Matka wróciła z zagranicy i teraz mieszka z Aśką i z Julią. Firma matki zbankrutowała, kiedy padł handel ze Wschodem. Matka zastanawia się, co z sobą zrobić – zostać czy wyjechać.

Aśka i Julia noszą irokezy, bo to jest obrona przed światem. Przez atak. A może tylko potrzeba, taką po prostu mają i koniec. Mają serca monogamistek tak jak Jacek i Arek. Nie cierpią przerzucania się z jednych ramion w drugie. Chcą być razem. Są odpowiedzialne. Zgłosiły się do zdjęć, żeby pokazać innym, że są oto takie dwie normalne, szczęśliwe dziewczyny, choć im w życiu niełatwo.

Czy polska publiczność zobaczywszy ich na zdjęciach uwierzy, że są normalni, zwyczajni, jak sąsiad lub sprzedawca z kiosku?

Wszak to nieprawda, że nic ich nie wyróżnia, seksualność pomijając. Joanna Petry-Mroczkowska w piśmie „Więź” przytacza słowa Daniela Harrisa z jego książki „Wzlot i upadek kultury gejowskiej”. Autor przypisuje gejom szczególną wrażliwość, pewną zniewieściałość, obracanie się w obrębie własnej grupy, estetyzm, swobodę erotyczną, niekonwencjonalność. Te cechy wyznaczyły charakter subkultury gejowskiej. Harris twierdzi, że równouprawnienie zniszczy ich odrębność, zglajchszaltuje.

Będą jak miłośnicy ptaków, jak blondyni albo bruneci, wyróżniający się cechą obojętną i absolutnie niepodlegającą wartościowaniu moralnemu.

My się nie boimy

W zachodnich społeczeństwach, gdzie dopuszczono małżeństwa osób jednej płci i adopcję dzieci – stosunek do homoseksualistów nie jest wcale jednoznaczny. Pojawiają się poglądy takie jak Paula Camerona, amerykańskiego psychologa, który twierdzi, że nie powinno się dopuścić do uprawiania przez państwo polityki całkowitej akceptacji homoseksualizmu.

Współczucie dla narkomanów nie oznacza propagowania w społeczeństwie narkotyków. To samo tyczy się pijaństwa i palenia papierosów. Przeciwnie, zaostrzenie przepisów wobec pijanych kierowców i palaczy w miejscach publicznych przyniosło dobre rezultaty – jest mniej wypadków na drodze i mniej zachorowań na nowotwory. „Musimy określić i ogłosić niebezpieczeństwo praktyk – pisze Cameron – i ustanowić odpowiednie do tego niebezpieczeństwa przepisy prawne, a nie powodować się litością. Do każdego z nich i do wszystkich razem”.

W Polsce jesteśmy na początku takiej dyskusji. 30 par homoseksualistów, które pozwoliły sobie na fotografie, twierdzi, że się nie boją. – Czego – ostracyzmu? Od kogo? I co miałybyśmy do stracenia? – pytają zadziornie Julia i Aśka, ale jednak przy zatajeniu nazwisk się upierają.

75 proc. wśród 632 polskich homoseksualistów, ankietowanych przez autorów wspomnianego raportu Lambdy, ukrywa swą orientację w miejscu pracy. – Moi znajomi geje – mówi Karolina Breguła – mają dobre stanowiska i zbyt wiele do stracenia, aby się ujawnić.

Należy przypuszczać, że nawet ci, którzy stanowiska mają poślednie, sparaliżowani są powszechnym dziś strachem przed utratą pracy i ani im w głowie równie ryzykowne posunięcia.

Tym bardziej że z akcją wcale nie idzie tak prosto. Prezydent Krakowa nie zezwolił (pod naciskiem, jak się powiada, Ligi Polskich Rodzin) na powieszenie powiększonych fotografii na ulicach. Tłumaczy, że zrobił to w trosce o powodzenie akcji: nieprzychylni jej obywatele mogliby opatrywać fotografie niewybrednymi napisami.

Polityka 12.2003 (2393) z dnia 22.03.2003; Społeczeństwo; s. 104
Oryginalny tytuł tekstu: "Niech nas zobaczą"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną