W kasynie w warszawskim hotelu Hyatt na pierwszy rzut oka nie widać oznak recesji. W nowoczesnym wnętrzu unosi się zapach luksusu. Na ścianach wiszą zdjęcia najnowszych modeli Mercedesa. Przy obitych zielonym suknem stołach zagrać można w amerykańską ruletkę, pokera i black jacka. W poniedziałkowy wieczór na sali nie ma jednak wielkiego ruchu – na około 100 osób połowę stanowi obsługa. Wśród grających przeważają panowie po czterdziestce.
Dominuje elegancki luz – stonowane, beżowe marynarki. Jest kilku młodych biznesmenów w garniturach. Jest też kilku panów w krzykliwych koszulach, ze złotymi ozdobami i srebrnymi komórkami, którzy gwałtownie ciskają na stół stuzłotowe banknoty, głośno i niewybrednie komentując swój marny fart. Pomiędzy nimi krążą młode kelnerki.
W głębi jest pomieszczenie dla grubych ryb, gdzie gra się o największe stawki. Ale tam pusto. Pani Natalia kręci kołem ruletki: – Proszę mi wierzyć, pracuję w tej branży od początku. To zawsze była kura znosząca złote jaja. Teraz ta kura zdycha.
Pusta kasa
Na 25 działających w Polsce kasyn 17 jest nierentownych. Starzy krupierzy wzdychają za złotym okresem prosperity, jakiego byli świadkami na początku lat 90. W czasach komunizmu hazard wypchnięto z oficjalnego obiegu. Nielegalne jaskinie gier lokalizowano pokątnie w piwnicach domów. Całą sprawę otaczała aura tajemnicy, a podsycały ją filmy takie jak „Wielki Szu” Sylwestra Chęcińskiego. Po przełomie 1989 r. każdy mógł przekonać się, jak zakazany owoc smakuje. Kasyna, podobnie jak sex-shopy i restauracje McDonald’s, stały się symbolem zmian. Bywanie w nich było modne nie tylko w kręgach ludzi najbogatszych. – Wtedy to było eldorado. Każdy chciał się pokazać, posmakować wielkiego świata – mówi Eligiusz Kisała, prezes spółki Orbis Casino, zarządzającej 9 kasynami m.