Debaty żadnej nie ma, informacji jeszcze mniej, są już za to, a jakże, górnolotne i kategoryczne deklaracje. „Ta konstytucja to tragedia dla Polski” – oświadcza Jarosław Kaczyński. „W dalszym ciągu popieramy hasło »Nicea albo śmierć«” – sekunduje mu Lech, bliźniak. „Zdrada niepodległości”, „Utrata niepodległości”, „Konstytucja antychrześcijańska” – tytułują prawicowe periodyki. Chodzi oczywiście o europejski traktat konstytucyjny podpisany wstępnie w Rzymie. Z lektury większości tekstów Rejtanów konstytucyjnych wynika, co dotyczy też braci Kaczyńskich, że z literą traktatu się nie zapoznali. Bo i po co? I tak z góry wiedzą, co chcą wiedzieć, dokument jest zaś dosyć obszerny i, co normalne w tego typu utworach, rzeczywiście nudnawy. Pomimo to otwórzmy go na chwilę.
Najpierw o zamachu na niepodległość krajów sygnatariuszy. Wielce on nieśmiały. Decydujący głos zastrzegają sobie instancje wspólnotowe (artykuł 1–13) w pięciu zaledwie dziedzinach:
1. Unii celnej.
2. Ustalania reguł konkurencji niezbędnych do funkcjonowania rynku wewnątrzeuropejskiego.
3. Polityki monetarnej (co dotyczy tylko tych członków Unii, którzy przyjęli walutę euro).
4. Ochrony zasobów mórz, w oparciu o wspólne reguły odłowu ryb.
5. Wspólnej polityki handlowej.
Jest to znacznie mniej, niż domagali się zwolennicy przyspieszonej integracji europejskiej i nie odbiega prawie od zapisów nicejskich, za które nasza centroprawica chciałaby przecież umierać. W następnych dwunastu dziedzinach (m.in. służby zdrowia, ochrony środowiska, obrony konsumenta, badań naukowych, polityki energetycznej) ustala się (artykuł 1–14) tzw. „kompetencje podzielne”. Co to oznacza? Na przykład: „W zakresie nauki, rozwoju technologii i podboju kosmosu, przysługuje Unii prawo podejmowania inicjatyw, dotyczące w szczególności otwierania nowych programów badawczych. Wykorzystanie tych kompetencji nie narusza jednak w niczym prawa państw członkowskich do realizacji programów badawczych własnych”. Nie jestem konstytucjonalistą, więc moje tłumaczenie w wersji francuskojęzycznej nie jest być może bez prawniczej skazy. Sens jest jednak oczywisty: w domenach „kompetencji podzielnych” Unia (czyli i my pośród dwudziestu pięciu) rezerwuje sobie prawo wysuwania inicjatyw i ewentualnego wykorzystywania pieniędzy ze swojego budżetu na ich realizację. Nie ingeruje natomiast nijak w specyficzną działalność naukową państw członkowskich. Dokładnie tak samo jest w pozostałych jedenastu dziedzinach. W przełożeniu na brzęk pieniędzy oznacza to, że żaden z, na przykład, programów badawczych prowadzonych w Rzeczypospolitej nie może być odgórnie zakwestionowany (pełna wolność Tomka w twoim domku), natomiast łożyć będzie Unia przede wszystkim na przedsięwzięcia zespołowe, ogólnoeuropejskie. Kto chce, ten zyska, nikt nie straci.
Wkwestiach bezpieczeństwa międzynarodowego i spraw zagranicznych (artykuł 1–40) decyzje obowiązujące Unię podjąć mogą jej członkowie tylko jednogłośnie. Żadna decyzja nie może być więc powzięta bez zgody Polski. Również nasz jeden głos, choćbyśmy byli najzupełniej osamotnieni, decydowałby, że nie byłoby już wiążącego stanowiska europejskiego. Innymi słowy możemy spokojnie uprawiać i amerykanofilizm, i projuszczenkizm, i nawet czeczenolubstwo bez żadnych obaw jakiejkolwiek ingerencji ze strony Unii. Gdzie tu jest zagrożenie niepodległości? Trudno zrozumieć.
Nie jest nim również w najmniejszej mierze obywatelstwo unijne. Artykuł 1–10 stanowi jasno: „Każda osoba będąca obywatelem jednego z krajów członkowskich jest obywatelem Unii Europejskiej, które to obywatelstwo dodaje się do obywatelstwa państwowego, ale go nie zastępuje”. Cóż więc wynika z posiadania obywatelstwa unijnego? Cztery regulacje:
1. Prawo wolnego przemieszczania się i przebywania na terytoriach państw członkowskich.
2. Bierne i czynne prawo wyborcze w wyborach do Parlamentu Europejskiego, jak i w wyborach lokalnych w krajach członkowskich, w miejscu zamieszkania, bez względu na obywatelstwo państwowe.
3. Prawo do korzystania na terytorium kraju pozaunijnego, w którym nie ma przedstawicielstwa danego państwa członkowskiego, z pomocy ze strony przedstawicielstwa dowolnego kraju unijnego mającego tam przedstawicielstwo, na równych prawach z obywatelami państwa, które przedstawicielstwo to reprezentuje.
4. Prawo składania petycji i skarg do instytucji europejskich, korzystania z ich mediacji oraz uzyskania odpowiedzi w języku, w którym pismo zostało nadesłane.
Wydawałoby się, że same korzyści. Obawa, że rezydenci z innych państw unijnych zadecydować mogliby o wyborze wójta w Orłowie Białym, wydaje się przesadzona.
Teraz o „antychrześcijaństwie” konstytucji. Nasza prawica okazuje się po raz kolejny bardziej katolicka niż papież, i to w najbardziej dosłownym sensie. Otóż, pomimo na pewno niezadowalającej go preambuły, oświadczył Jan Paweł II w oficjalnym wystąpieniu, iż podpisany w Rzymie europejski traktat konstytucyjny „jest niezwykle ważnym momentem w budowie nowej Europy”, na którą to budowę „patrzy z ufnością”. Nie sądzę, by papież ustosunkowywał się do kwestii systemu skrutacyjnego albo niuansów szczegółowo-instytucjonalnych. Spostrzegł natomiast (podkreślało to „Osservatore Romano”), że nowy traktat zawiera akcenty społeczne, których dramatycznie brakowało w ustaleniach nicejskich. Nie trzeba nawet wspominać, że gwarantuje traktat pełną wolność wyznania, przy czym nie ingeruje w wewnętrzne rozwiązania szczegółowe krajów członkowskich w kwestiach kultu, o ile wolności tej nie ograniczają.
Czy jest traktat konstytucyjny ideałem? Oczywiście, że nie. Jest nawet bardzo niedoskonały. Ale jest bezsprzecznie lepszy, większe otwierający perspektywy niż nicejski. Podobnie jak Nicea była krokiem naprzód w stosunku do Maastricht. Europa posuwa się naprzód małymi krokami. Jedni mają pretensję, że za wolno; drudzy... o to, że Unia Europejska istnieje. Głosowanie przeciw traktatowi konstytucyjnemu oznacza głosowanie przeciw Unii i naszemu w niej członkostwu.