Czasy takie, że nawet jednooki chciałby zmrużyć oczy. Dlatego chyłkiem, prawie niezauważona przemknęła wiadomość, że uczeni ustalili po serii udanych wykopalisk: w erze mezozoicznej terytorium dzisiejszej Polski zamieszkiwały gady. Niektóre z nich pełzały – te zrobiły największą karierę. Inne pluskały się w wodzie wolnej od fenolu i olimpijczyków. Najcwańsze latały trzepocząc skrzydłami, wypełniając powietrze łoskotem. Odkrycie nic a nic mnie nie zdziwiło. Dawno podejrzewałem, że gdzie jak gdzie, lecz u nas reptilia czuły się jak u siebie w domu. Być może tu, nad Wisłą jest ich kolebka: w swojski pejzaż świetnie wpisuje się osobnik o skostniałej czaszce, łączącej się z pierwszym kręgiem (oczywiście, kręgiem wtajemniczenia), wyposażony w dobrze rozwinięte ziobra, jadowe zębiska, zamiłowanie do mięsożernego rwactwa. W skostniałej czaszce przy każdym podskoku kolebie się móżdżek. Mniejszy niż u konkurencyjnych płazów, ale wystarczający, by rozumieć świat oglądany oczyma, z których innym mają spaść łuski. I wtedy nie ma mowy o jakimś gadu-gadu: Tyrannozaurus wyrusza na łowy. Rzadko samotnie, częściej w zacnym towarzystwie: wówczas polowania są bardziej udane. I ten stan trwa dopóty, dopóki nie zmieni się klimat. Po medialnym gatunku pozostają jedynie skamieniałe kośćce i diagnoza badaczy, od dawna już wątpiących w inteligencję dinozaurów:
– Głupcom udaje się tylko głupota.
Przyśniła mi się inwazja praszczurów. Zwykle śni mi się jawa: ujrzałem faceta tłumaczącego zarysy swojego programu. Sens programu zamykał się w okrzyku:
– Koledzy! Cofamy się w przyszłość.
Mój sen powędrował w tę przyszłość z cofką. Zobaczyłem typka sfatygowanego jak kwit z przechowalni. Typek skarżył się panience z mikrofonem, najwyraźniej dziennikarce śledczej:
– Pani redaktor, okropnie boli mnie głowa.