JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Spodziewała się pani, że „Tańcząc w ciemnościach” zdobędzie Złotą Palmę w Cannes?
Jak zobaczyłam płaczących ludzi, którzy wychodzą z kina, uwierzyłam, że wszystko jest możliwe.
CATHERINE DENEUVE: – Podobno sama zgłosiła się pani do Larsa von Triera, prosząc o rolę w tym filmie.
Wcześniej nigdy nie próbowałam się narzucać żadnemu reżyserowi. Po obejrzeniu „Przełamując fale” – filmu, który mną wstrząsnął, przestałam mieć jednak opory. Wysłałam do Triera list, w którym wyraziłam gotowość spotkania się z nim. Odpisał, że przygotowuje się do awangardowej produkcji z Björk, ale jest tam mała, interesująca rola, którą mogłabym zagrać. Jeśli mam ochotę, to czemu nie. Przysłał mi tekst. Szybko doszliśmy do porozumienia.
„Tańcząc w ciemnościach” to nietypowy musical, różniący się bardzo od „Parasolek z Cherbourga” i „Panienek z Rochefort”, w których pani występowała na początku swojej kariery. Co panią skłoniło do wzięcia udziału w tym muzycznym eksperymencie?
Jego ładunek emocjonalny. Łącząc hiperrealistyczną konwencję z niezwykle wzruszającą i w pewnym sensie romantyczną historią Trier złamał reguły gatunku. Bohaterką uczynił prostą robotnicę, która boi się życia. Samotna i chora ucieka w marzenia, by zapomnieć o upiornej pracy. Jej fantazje nie są wyrafinowane. Chce tańczyć i śpiewać. Staje się jednak morderczynią. Trier opowiada skrajnie prostymi środkami. Niemal jak w kinie domowym. Choreografia jest uboga, nie przypomina hollywoodzkich produkcji. Mimo to, a może właśnie dlatego, efekt jest szokujący.
Jest pani gwiazdą. Wielu znanych reżyserów, m.in. Regis Wargnier i Xavier Beauvois, pisze specjalnie dla pani scenariusze.