Podobno nasza młodzież nie wierzy zgredom, nudziarzom, sarkofagom. Taki niby bunt pokoleń. Kiedy jednak przyjrzeć się z bliska, okazuje się, że to tylko buńczuczne pozory. Naprawdę potulnie słuchają skamielinowych porad. Zapisują się na uczelnie, chodzą na wykłady, czytają skrypty. Liceum to już minimum. Powtarzają bezmyślnie za zgredami, że tylko wykształcenie otwiera perspektywy kariery, osiągnięcia szacownego stanowiska, zdobycia uznania i prestiżu. Krótko mówiąc, tak czy owak chodzi o pieniądze. Nie przyjdzie tym „zbuntowanym” do głowy, że sarkofagi myślą ciągle kategoriami minionych epok i słuchanie ich rad do niczego nie prowadzi. Jeśli chcecie młodzianie i młodzianki urządzić sobie życie dostatnie i wesołe, i niezmuszające do wysiłku, odrzućcie precz podszepty wapniaków. Wbijcie sobie do głowy to jedno: UCZYĆ SIĘ DZIŚ NIE WARTO. Co warto? Oto parę porad:
1
Przejrzyjcie kroniki rodzinne.
Czy przypadkiem nie miał gdzieś prapradziadek jakiejś posiadłości, choćby i niewielkiej? A może trafił się stryj zabużanin? Jeśli tak, to wystąpcie zaraz do władz Rzeczpospolitej o odszkodowanie. Zabiegi administracyjne zajmą wam akurat tyle, co czas studiów, ale za to uzyskacie gotówkę, o której zmęczeni absolwenci, ślęczący nad pracami magisterskimi, mogą tylko pomarzyć. Zresztą nauka może tu być wręcz przeszkodą. Gdyby taka Branicka, która upomina się o Wilanów, znała historię i rolę, jaką w niej odegrali jej przodkowie, to włosy by jej stanęły dęba i może nawet zrezygnowałaby z roszczeń, a ewentualna gotówka przeszłaby jej koło nosa. Ratuje ją właśnie nieświadomość, parę przekonań odziedziczonych po dziadkach, które zbędne studia mogłyby przykro nadwyrężyć. Dotyczy to zresztą całej tak zwanej arystokracji, w której pogłowie przygłupów i niedouków było zawsze wielokrotnie liczniejsze niż na przykład w cechu szewców.