Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Tusk na spalonej ziemi

Rewolucja w składzie rządu

Donald Tusk Donald Tusk Leszek Zych / Polityka
Do dymisji i / lub odwołania: Kamiński, Czuma, Szejnfeld, Schetyna, Nowak, Graś, Grupiński. Tym politycznym trzęsieniem ziemi premier Donald Tusk pozbywa się szefa CBA i wycina większości swoich najbliższych współpracowników. Zostaje sam na spalonej ziemi. I zaczyna budować drużynę, która poprowadzi PO do wyborów.

Zgodnie z przewidywaniami, aby odwołać Mariusza Kamińskiego, nie wystarczyło premierowi przyjąć dymisje ministrów Czumy i Szejnfelda. Nawet w połączeniu z wcześniejszymi odejściami Chlebowskiego i Drzewieckiego. To mimo wszystko za mały kaliber. Donald Tusk musiał poświęcić naprawdę znaczącą figurę ze swojego obozu, bo i szef CBA jest wielką figurą u swoich, czyli w PiS. Taka figurą okazał się wicepremier Schetyna. Tusk załatwił ta dymisją przynajmniej dwie sprawy: mógł obudować dymisję Kamińskiego własnym, a ściśle biorąc Schetyny, poświęceniem, a zarazem pozbywa się człowieka, którego nazwisko mimo wszystko przewija się w dokumentach sprawy hazardowej (czyli nastąpiło czyszczenie nazwisk ze stenogramów).

Wystąpienie Tuska było dość skomplikowane, z elementami łagodnej hipokryzji albo po prostu uprzejmości. Padały kolejne dymisje wraz z komentarzem, jak to premier im całkowicie ufa. Ale widać było pewne kręgi zaufania i niuanse. Czuma otrzymał słowa krytyki, Szejnfeld zdaniem premiera „mimowolnie", ale jednak pojawia się w sprawie. Schetyna został od tych dwóch polityków oddzielony długim wywodem, o tym jak ważna teraz będzie postawa klubu Platformy w Sejmie. Miało to znaczyć, że jednak przypadek Schetyny to coś innego. I wreszcie trójka ministrów w premierowskiej kancelarii: Graś, Nowak i Grupiński, którzy z klucza, że są posłami, zostali skierowani do „wzmocnienia" klubu. Ale jeśli tak, to dlaczego w tym samym celu nie odesłał do Sejmu Julii Pitery i Elżbiety Radziszewskiej, także z mandatami posłów (których praca w kancelarii oceniania była, delikatnie mówiąc, nie najwyżej). Być może Tusk pomyślał, że zwolnienie Pitery byłoby przyznaniem się do klęski swojej antykorupcyjnej strategii, której filarem miała być właśnie Pitera, choć ostatecznie nie była. A trójka doradców od pewnego czasu traciła wysokie wcześniej notowania u premiera, który chce teraz stworzyć nowy zespół na najbliższe kampanie wyborcze.

Co to wszystko oznacza dla sprawy hazardowej? Głównym celem dymisji było usunięcie z pola widzenia osób, które pojawiają się w jej kontekście, ale przede wszystkim zdymisjonowanie Kamińskiego. Tusk miał do wyboru: komisja śledcza albo Kamiński. Nie mógł się zgodzić i na komisję, i na pozostawienie na stanowisku Kamińskiego, bo to byłby zapewne koniec Platformy i jego szans na prezydenturę. Przy czym nie chodzi tu o prawdę, o meritum, ale o polityczny i medialny bój, który byłby dla Platformy przegrany. Uznał zapewne, że lepiej zgodzić się na komisję, w której będą przecież zasiadać także posłowie Platformy, ale wówczas absolutnie nie mógł się zgodzić na Kamińskiego w CBA, który mógł dawkować i podrzucać kolejne stenogramy albo też urządzać nowe prowokacje w stylu sprawy Sawickiej. Teraz musi przeczekać wrzawę i krytykę opozycji, ale po przejęciu CBA, komisja śledcza może dostać nowe dokumenty, których nie dostałaby, gdyby w Biurze nadal zasiadał Kamiński. Zresztą sprawa komisji też jeszcze nie jest przesądzona.

Tusk próbuje odzyskać inicjatywę i przejść do ofensywy, ale przesilenie jeszcze chyba nie nastąpiło. Procedura odwoływania Kamińskiego potrwa kilka dni, a CBA przecież „nie pęka i działa do końca", jak stwierdził wczoraj jej szef, Mariusz Kamiński. Najbliższe zatem dni będą zapewne gorące.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną